André-Ferdinand Hérold
Życie Buddy


44,00 

André-Ferdinand Hérold przedstawia w formie powieści życie Buddy od narodzin, aż po chwilę opuszczenia świata fizycznego. Autor zadał sobie bardzo wiele trudu przy zebraniu najważniejszych historii z życia Buddy. Jest to bardzo poważne dzieło oparte na badaniach historycznych, napisane z perspektywy wtajemniczonego, doskonale orientującego się w naukach tajemnych, jakie Wielki Oświecony przekazał potomnym, a które w łatwo przyswajalnej formie zajmują największą część niniejszego dzieła.

SKU: 1013932 Kategoria:

Opis

Znajdziemy tutaj opisy historii związanych z rodziną Buddy, jego drogą prowadzącą ku Oświeceniu oraz pozornie wieloma drobnymi faktami, które dla rozwijającego się duchowo przedstawiają wielką wartość pomagając mu zrozumieć jego własną ścieżkę.

Gautama Budda postanowił w młodości porzucić życie księcia i perspektywę objęcia królestwa na rzecz uwolnienia ludzkości od cierpień, między innymi tych związanych ze śmiercią. Prowadził ascetyczne życie, które w końcu porzucił i praktykował przez wiele lat medytację. Rozpoznał wszelką ułudę życia, doznał oświecenia i wkroczył w szczęśliwość zwaną na wschodzie Nirwaną. Ze zdań tej książki do czytelnika przenika nieskończona miłość Buddy dla ludzkości – źródło wiecznej inspiracji dla wszystkich ludzi dążących do wzniesienia własnej duszy na poziom wyższy od materialnego.

Cytaty z książki:

Król Suddhodana, władca Kapilawastu i jego największa ozdoba, był dobry, pobłażliwy, wolny od pychy i pełen sprawiedliwości. Zwalczał najzuchwalszych wrogów, którzy padali w bitwach, niby rażone gromami Indry słonie, a w promieniach jego sławy nikli źli, podobnie jak ćma ginie w blasku słońca. Oświecał ziemię, a bliskim sobie wskazywał drogę życia. Dostojną mądrością pozyskał sobie niezliczonych przyjaciół, pełnych dzielności i rozumu, i podobnie jak blask gwiazd podnosi lśnienie księżyca, tak oni też swoją światłością podnosili jego majestat.

(…)

Kobiety będące przy królowej przyjęły w ramiona piękne niemowlę. Matka uśmiechała się.

Nagle zadrżało radością wszystko, co żyje. Wstrząsnęła się ziemia, usłyszano w niebie śpiew i taniec. Drzewa rozmaitych pór roku rozbłysły kwiatami i dojrzałym owocem. Niebo przelśniły najczystsze promienie. Chorzy ozdrowieli, biedacy znaleźli złoto, rozwarły się bramy więzień, a źli przejrzeli i uznali swe winy.

(…)

Stanąwszy przed dziecięciem, król pokłonił się i rzekł:

– Pokłońcie się, jak ja, księciu, któremu daję imię Siddhartha.

Skłonili się wszyscy, a natchnieni przez bogów bramini zanucili pieśń:

– Już nie są twarde i uciążliwe ścieżki ludzkie, już wszystkie stworzenia radują się, bowiem przyszedł na świat ten, który da mu szczęście. Jasność przenika ciemność, słonce i księżyc zdały się zagasnąć, bowiem zrodził się ten, który da światłość światu. Ślepi widzą, głusi słyszą, opętani odzyskują zmysły, bowiem on otworzy oczy, uszy i da rozum światu. Woniejące wiatry łagodzą cierpienia istot żywych, bowiem zszedł ku nam ten, który leczy i da zdrowie światu. Ogień nie parzy okrutnie, rzeki wstrzymały się w biegu, ziemia lekko zadrżała, albowiem oto jest ten, który ujrzy prawdę.

(…)

Król zadrżał z radości i wziąwszy dziecię z objęć karmicielki, pokazał je starcowi Asicie.

Asceta przekonał się, że dziecię ma znaki wszechmocy, patrzył na nie długo, a łzy napełniły jego oczy. Westchnął i spojrzał w niebo.

(…)

Właśnie przyszedł na świat ten, który zniweczy zło wcieleń. Porzuci on władzę królewską, przezwycięży zmysły, zrozumie prawdę, posiądzie słońce wiedzy i rozproszy ciemność błędu. Ocali świat od zalewu zła, zmiecie pianę chorób, udrękę starości, cofnie czarne fale śmierci i zabierze wszystko, co żywe, w barkę wiedzy. Pozna on źródła bystrej, przepięknej i dobroczynnej rzeki obowiązku, oznaczy jej bieg i napoi tych, których dręczy pragnienie. Wskaże drogę zbawienia prześladowanym cierpieniem, jęczącym w kajdanach zmysłów i błądzącym po lesie wcieleń. Będzie jak chmura rosząca rzeźwym deszczem dla tych, których palą namiętności, taranem dobrego prawa rozwali więzienną bramę istot skutych pożądaniem. Posiadłszy całą mądrość, zdoła ocalić świat.

(…)

Od urodzin Siddharthy królowi wiodło się wszystko, co przedsięwziął. Jak rzeka biorąca ciągle wodę przypływów, skarby jego wzrastały, tyle mu przyprowadzano koni i słoni, że stajnie nie mogły ich pomieścić, a szczerze oddani przyjaciele otaczali go coraz to liczniej. Ziemia była urodzajna, na łąkach pasły się tłuste i płodne krowy, kobiety rodziły szczęśliwie, mężczyźni nie wszczynali próżnych sporów, a wszyscy w całym Kapilawastu byli spokojni i weseli.

(…)

Książę Siddhartha żył szczęśliwie z żoną, a król rozkochany jak nigdy jeszcze w synu dbał o to, by nie doznał on żadnej przykrości. Kazał zbudować trzy wspaniałe pałace, na porę letnią, zimową i porę deszczową, i zabronił mu wychodzić z nich w celu wędrowania po rozłogach ziemi.

W tych to pałacach, białych jak chmury jesienne, a jasnych jak wozy niebian, bogów i bogiń, żył książę wśród rozkoszy, słuchając muzyki swej żony i jej służebnic. Patrzył także na tancerki zwinne, uśmiechnięte, wirujące przy dźwięku złotych cymbałów lżej niż apsary niebieskie.

Kobiety rzucały mu przelotne spojrzenia, ruszając powiekami, brwiami i rzęsami, on zaś, oczarowany ich wdziękiem, ani myślał opuszczać tych przybytków śmiechu i pieśni. Nie wiedział zgoła, co to starość, choroba i śmierć.

Radowało Suddhodanę życie syna, dla siebie samego był jednak bardzo surowy, starając się uchronić duszę przed wszelką namiętnością i zachować jej czystość i pogodę. Nie czyniąc nic złego, obdarzał ludzi cnotliwych. Nie znał, co to wygody czy rozkosze, i wolny był od jadu skąpstwa. Poskramiał zmysły jak dzikie konie i postępował rozsądnie ze swymi bliskimi. Nie szkodząc nikomu, czerpał mądrość użyteczną wszystkim, pragnął też dobra i szczęścia swoich poddanych. Oczyszczając ciało wodą świętych stawów, oczyszczał duszę świętszą jeszcze wodą cnoty. Nie mówił słów miłych i kłamliwych, zaś prawda jego nie była nigdy okrutna. Był sprawiedliwy i pokonywał wrogów nie siłą, lecz prawością charakteru. Nie skazywał na śmierć winowajców i nie patrzył na nich gniewnie, ale, udzieliwszy zbawiennych rad, puszczał ich wolno.

Poddani wstępowali w ślady króla, tak że królestwo Kapilawastu stało się najzbożniejszym i najszczęśliwszym ze wszystkich.

W jakiś czas potem piękna Yasodhara obdarzyła męża synem, któremu dano imię Rahula, a król Suddhodana radował się wielce, że ród nie wygaśnie i dumny był z wnuka tak, jak przedtem z syna.

(…)

Bogowie wszak, zawistni o rozkosz niebiańską, jakiej zażywali ziemianie, stworzyli starca i postawili go na drodze księcia, by zmącić pogodę jego umysłu.

Oparty na kiju, zwiędły, pochylony, miał żyły nabrzmiałe pod zwiotczałą, pomarszczoną skórą, zęby mu się chwiały, a z czaszki spadało parę tylko kosmyków siwych włosów. Pozbawione rzęs powieki były zaczerwienione, a nogi i ręce bezustannie drżały.

Książę zauważył tego tak odmiennego człowieka, spojrzał nań trwożnie i zapytał woźnicę:

– Cóż to za człowiek zgarbiony i siwy? Wychudłymi rękami dzierży kij, oczy jego nie mają blasku, a nogi się chwieją. Czy to jest potwór, igraszka natury, czy stał się takim przez wypadek?

Woźnica nie powinien był odpowiadać, ale bogowie zmącili mu rozum, rzekł więc bez namysłu:

– Człowieka tego opanowała i złamała starość, która niweczy piękno, siły, rodzi ból, zabija rozkosz, nadweręża pamięć i stępia zmysły. I on też był dzieckiem, ssał pierś matki, raczkował, rósł, stał się młodzieńcem, był silny i piękny. Doszedł do wieku męskiego, a teraz jest oto zgrzybiałym starcem.

Książę zapytał wzburzony:

– Czy i mnie czeka taki los?

Woźnica odparł:

– I twoja, panie, młodość przeminie, a nastanie przykra starość, wszyscy bowiem tracimy wraz z wiekiem siły i piękną postać.

Książę zadrżał jak byk na odgłos gromu, westchnął, potrząsnął głową, przeniósł spojrzenie ze starca na wesoły tłum i rzekł poważnie:

– Starość niweczy zatem pamięć, piękno, siłę wszystkich ludzi, a świat nie ginie porwany strachem? Zawróć, woźnico! Wracam do domu. Nie mogę patrzeć na ogrody i kwiaty, widzę bowiem wszędzie tylko starość i nie przestaję o niej myśleć.

(…)

Siddhartha nie mógł znaleźć pokoju. Jak lew przebity zatrutym oszczepem, błądził smutny po komnatach.

Pewnego dnia zapragnął zobaczyć wieś, wyruszył zatem z pałacu, błądząc na oślep po polach i dumając:

– Smutne to, zaiste, że człowiek, pozbawiony w istocie wszelkiej realnej siły, narażony na choroby, skazany na starość i opanowany śmiercią, w pysze swej i głupocie gardzi chorym, starym i konającym. Czyniąc tak, dopuściłbym się niesprawiedliwości i nie byłbym godny poznać najwyższego prawa.

Roztrząsając w ten sposób nędzę istot żywych, zatracił pustą złudę siły, młodości i życia. Nie odczuwał już radości, strapienia, wątpliwości, znużenia, pożądania, miłości, nienawiści i wzgardy.

(…)

Nagle zjawiła mu się istota, niewidzialna dla drugich, a mająca postać żebraka.

– Kim jesteś? – spytał książę.

– Bohaterze – odpowiedziała zjawa. – Z obawy urodzenia i śmierci uczyniłem się mnichem żebrzącym i szukam wyzwolenia. Świat czeka zagłada, przeto w przeciwieństwie do innych ludzi unikam rozkoszy i namiętności, a żyję samotny pod drzewami, na szczytach wysokich gór lub w gęstych borach. Niczego nie posiadam, nie żywię żadnych nadziei, a żyjąc z jałmużny, zmierzam do doskonałości najwyższej.

Powiedziawszy to, żebrak uleciał w niebo. Był to bóg, który przyjął postać żebraczego mnicha, by podniecić myśli księcia.

Rozradował się Siddhartha, zrozumiał swój obowiązek, postanowił opuścić pałac i zostać mnichem.

(…)

Książę odparł:

– Przyrzeknij mi cztery rzeczy, ojcze, a nie opuszczę domu.

– Cóż to takiego? – spytał król.

– Przyrzeknij, że śmierć nie będzie kresem mego życia, że choroba go nie nadwątli, starość nie nastąpi po młodości, a niedola nie zniszczy szczęścia.

– Zbyt wiele żądasz! – zawołał król. – Wyrzeknij się swego zamysłu. Źle jest działać pod wpływem nierozsądnego pragnienia.

Poważny jak góra Meru, rzekł na to książę:

– Jeśli mi nie możesz, ojcze, przyrzec tych czterech rzeczy, nie zatrzymuj mnie. Czyż wolno wstrzymywać tego, który chce ujść z płonącego domu? I tak nadejdzie dzień rozłąki, cóż warta jest jednak rozłąka niedobrowolna? Śmierć zabierze mnie, nie pozwalając osiągnąć celu ani zaspokoić pragnień. Świat jest więzieniem, ja zaś pragnę wyzwolić tych, którzy jęczą w więzach pożądań. Świat jest błędnikiem, pełnym ślepców i nierozsądnych, ja zaś chcę zapalić im pochodnię mądrości. Świat kroczy pod złowrogim sztandarem pychy, ja zaś chcę go potargać. Świat pełen jest niepokoju, świat przypomina koło ogniste, ja zaś chcę dać mu pokój i prawo dobra!

Ze łzami w oczach wrócił do sali, gdzie towarzyszki Yasodhary śpiewały i śmiały się. Nie spojrzał nawet na nie. Noc zapadła, a one zamilkły.

Potem zasnęły, a wówczas książę objął je spojrzeniem.

Leżały bez powabnych póz, z rozwichrzonymi włosami, ich oczy przestały miotać blaski, usta miały rozwarte, piersi zmięte, sztywne ramiona i nogi, a książę zawołał:

– Trupy! Trupy! Jestem pośród cmentarza! Potem poszedł ku królewskim stajniom.

(…)

– Zatem brak wiedzy, czyli głupota, jest przyczyną śmierci, starości, cierpienia i rozpaczy. Niwecząc niewiedzę, usunąć można wrażenie, niwecząc je, usuwamy świadomość, a dalej z kolei nazwę i kształt, sześć zmysłów, zetknięcie, wrażenie, pożądanie, miłość, istnienie, urodzenie, starość i śmierć. Każde istnienie jest cierpieniem, żądza wiedzie poprzez wcielenia od cierpienia do cierpienia. Zabijając żądzę, zapobiegniemy uro­dzeniom i cierpieniom. Żądzę zabić można życiem w czystości i oswobodzić się od urodzin i wszelkich cierpień.

(…)

Budda nie ruszał się długo, siedząc pod drzewem ze skrzyżowanymi nogami  i rozkoszując się wiedzą doskonałą, jaką posiadł. Myślał: Oto oswobodziłem się. Tak siedział przez tydzień bez ruchu pod drzewem wiedzy.

W drugim tygodniu odbył długą wędrówkę po całym świecie.

Trzeci tydzień spędził ponownie pod drzewem, a przez cały czas nie mrugnął okiem ani razu.

W czwartym tygodniu odbył krótką przechadzkę od morza zachodniego do wschodniego.

Wówczas to niepocieszony po klęsce Mara przyszedł doń i zaczął mówić obłudnie:

– Znasz już, o Błogosławiony, drogę wyzwolenia. Czemuż zatem zwlekasz? Zgaś lampę swoim tchem i wejdź do nirwany, bowiem nadeszła pora.

Rzekł mu na to Błogosławiony:

– Nie, Maro, nie zgaszę jeszcze lampy i nie wejdę do nirwany. Muszę przedtem pozyskać dla prawa wielu uczniów, którzy ze swej strony pozyskiwaliby innych. Muszę czynem i słowem przywieść do milczenia moich wrogów. Nie, Maro, Budda nie wejdzie do nirwany, dopóki nie rozsławi się po całym świecie i dopóki wszyscy nie poznają dobrodziejstw jego prawa.

(…)

Zadał sobie Budda pytanie, w jaki sposób głosić będzie swoją wiedzę i myślał:

– Odkryłem prawdę głęboką. Była ona trudna do spostrzeżenia i pojęcia, tak że tylko mędrcy będą mogli odnieść z niej korzyść. Ludziom dobrze jest pośród chaosu świata, jakże im zatem wyjaśnić następstwo przyczyn i skutków? Czy zrozumieją prawo? Nie zdołają zabić w sobie pożądania, nie odwrócą się od rozkoszy ziemskich i nie wejdą do nirwany. Gdy zacznę głosić naukę, nikt jej nie zrozumie, a może nawet nie zechce słuchać. Na cóż zaznajamiać zresztą ludzi z prawdą zdobytą tak ciężko? Wszakże wszelka prawda pozostaje ukryta dla tych, którzy podlegają żądzy i nienawiści. Trudno zdobyć prawdę, bowiem jest ona tajemnicą. Nie pojmie jej umysł błądzący pośród ciemności i pożądań świata.

Uczuł chęć nieobwieszczania najwyższego prawa.

Wątpliwości Błogosławionego nie uszły jednak potężnej myśli Brahmy i przeraził się on wielce.

Świat przepadnie – rzekł sobie – jeśli istota doskonała i święta, jeśli Budda nie pójdzie w lud, głosząc prawo swoje i wiedzę najwyższą.

Opuścił zatem niebo, stanął na ziemi w przeciągu czasu, jakiego potrzeba, by zgiąć i wyprostować ramię, i zjawił się przed Błogosławionym. Na znak czci odsłonił jedną ze swoich rąk, ukląkł i rzekł, wznosząc złożone dłonie:

– Racz, o Mistrzu, głosić prawo, racz nauczać wiedzy najwyższej. Dużo jest istot czystych, nietkniętych błotem ziemi, jakże jednak dostąpią one zbawienia, jeśli nie usłyszą nauki. Trzeba tych ludzi ocalić, ocal ich więc! Będą słuchać ochotnie i zostaną twymi uczniami.

Tak rzekł Brahma, a gdy Błogosławiony milczał, zaczął mówić dalej:

– Złe prawo rządzi dotąd ziemią, przywodząc ludzi do grzechu, a ty właśnie powinieneś je obalić. Rozewrzyj, o mędrcze, bramy wieczności, powiedz coś odkrył, zbawco! Tyś to, zaiste, wyszedł na górę i stając na skalnym szczycie, spoglądasz na całą ludzkość. Ulituj się, zbawco, nad rasą człowieczą, która jęczy pod koniecznością narodzin i śmierci. Idź, bohaterze, idź, zwycięzco, przez świat! Bądź przewodnikiem, bądź światłością! Ucz, a wielką pozyskasz liczbę zwolenników, którzy zrozumieją twoje słowo!

Błogosławiony odpowiedział:

– Głęboką, zaiste, prawdę odkryłem, głęboką i trudną do pojęcia przez powszedni umysł. Świat ją wyszydzi, a tylko kilku może mędrców zrozumie należycie i zechce jej się poddać. Jeśli pójdę w świat i zacznę mówić, narażę się na oczywistą klęskę. Zostanę tu, o Brahmo, ludzie bowiem są igraszką swojej głupoty.

Ale Brahma nalegał dalej:

– Osiągnąłeś mądrość najwyższą, promienie twej myśli ogarnęły przestrzeń, a sam miałbyś być obojętnym na to słońce? Nie, postępek taki nie byłby ciebie godnym. Milczenie jest grzechem, trzeba je przerwać. Powstań więc! Uderz w bęben, zabrzmij gongiem, rozpal wielkie ognisko prawa! Niech jako deszcz rzeźwy ugasi pragnienie ziemi! Ocal nękanych złem, złagodź cierpienia palonych ogniem namiętności! Ty jeden jako gwiazda pośród ludzi możesz unicestwić niedolę narodzin i śmierci! Patrz, oto ja błagam cię na kolanach, a wszyscy bogowie błagają wraz ze mną!

Słysząc to, pomyślał Błogosławiony:

– Są pośród lotosów wielobarwnych stawu takie, które trwają zanurzone pod wodą, inne wychylają na powierzchnię korony, a inne jeszcze wznoszą się tak wysoko, że kropla nie pada na ich płatki. Podobnie spostrzegam w świecie istoty czyste i nieczyste, ludzi żywego i tępego umysłu, szlachetnych i nikczemnych, takich, którzy mnie zrozumieją, i innych, którzy nie pojmą mojej nauki. Ale ulituję się nad wszystkimi, pamiętając o lotosach podwodnych, kwitnących nad powierzchnią.

Rzekł zatem Brahmie:

– Niechże będzie wszystkim otworzona brama wieczności! Niechże słucha, kto ma uszy, słowa mego i wierzy w nie! Rozważałem trud, jaki mnie czeka, i bałem się, że będzie daremny. Ale zwyciężyła litość. Wstaję zatem, o Brahmo, i idę głosić prawo wszystkim na świecie.

(…)

Mistrz przemawiał do uczniów w tymi słowami:

Oto mamy przed sobą las u podnóża góry i staw wielki, głęboki, nad którego brzegiem żyje stado zwierząt. Zjawia się człowiek żądny szkodzić zwierzętom, dręczyć je i przywieść do zatraty. Przecina im zatem dobrą drogę odwrotu w razie niebezpieczeństwa, a rozwiera zdradziecką, wiodącą na grząskie bagna. Zaskoczona w ten sposób trzoda niebawem wyginie. Ale oto jawi się człowiek dobry, nie czyhający na zgubę zwierząt, zamknie on więc drogę zdradziecką, a otworzy bezpieczną, wiodącą na cichy szczyt. Trzoda nie poniesie zatem straty i będzie wzrastała w liczbę i siłę. Zrozumcie, o uczniowie, moje słowa. Podobnie jak ta trzoda zwierząt nad stawem głębokim, tak ludzie żyją u brzegu pożądań i uciech. Szatan, Mara, pragnie ich zguby i chce, by zatonęli oni w falach rozkoszy i niewiedzy. Natomiast ich dobra, zdrowia i pomyślności pragnie mąż doskonały, święty, najwyższy Budda. Ja to otwarłem drogę bezpieczną, pewną, a zniweczyłem zdradziecką, tak że nie zapadniecie w trzęsawiska, ale wyjdziecie na jasny szczyt góry. Wszystko, co może uczynić litościwy mistrz, pragnący dobra swoich uczniów, wszystko to uczyniłem dla was.

(…)

Mistrz postarzał się bardzo. W czasie pobytu w Radżagriha zebrał uczniów i powiedział im:

– Nie zapominajcie, o mnisi, reguły, jaką wam dałem, i strzeżcie jej pieczołowicie. Dwa razy w miesiącu zbierać się macie, wyznając sobie nawzajem swe grzechy. Winni będziecie kłamstwa, jeśli, mając zły czyn na sumieniu, zataicie go. Wyznawszy go, osiągniecie pokój. Cztery grzechy plamią najbardziej mnicha, a to: tajemny stosunek z kobietą, kradzież jakiegokolwiek przedmiotu, zabójstwo człowieka lub udział w tej zbrodni, oraz ambicja posiadania nadludzkiej władzy, gdy się jej nie posiada. Ten, kto dopuści się któregoś z tych czterech grzechów, wygnany będzie z gminy wiernych. Nie trwońcie czasu na rozmowę z kobietami i nie popychajcie ich do rozpusty. Nie oskarżajcie fałszywie braci waszych i nie siejcie w gminie niepokoju. Nie usuwajcie się przed napomnieniami. Nie kłamcie. Nie obrzucajcie nikogo wyzwiskami. Strzeżcie pilnie, o mnisi, reguły, którą wam dałem.

Potem rzekł jeszcze:

– Powaga jest osiedlem nieśmiertelności, lekkomyślność macierzą śmierci. Poważni nie umierają, błaźni nigdy nie żyją. Dlatego to mędrzec lubuje się w powadze. Mędrzec osiąga dobro najwyższe, to jest nirwanę. Człowiek czynny, pamiętny, uczciwy, rozważny, wstrzemięźliwy, szanujący prawo i poważny rośnie w sławę. Lekkomyślność podoba się głupcom i ubogim w duchu, ale mędrzec strzeże powagi, jak skąpiec swego złota. Mnich poważny, który zna niebezpieczeństwa lekkomyślności, zmiata złe prawo jak wiatr liście, rozrywa więzy świata i zbliża się do nirwany. Stojąc na tarasie mądrości, wolny od pokus, człowiek poważny, który pokonał lekkomyślność, spogląda na tłum ludzi małych jak ten, kto ze szczytu góry patrzy na idących doliną.

(…)

Pewnego dnia spoczywali na skraju pola, a Mistrz rzekł mu:

– Nadejdzie czas, kiedy ludzie zaczną pytać, z jakiego powodu zstąpiłem niegdyś w łono kobiety. Wątpić będą, czy narodziny moje były czyste i czy posiadłem władzę najwyższą. Ludzie ci o ciemnych umysłach nie zrozumieją, że dla tego, kto pełni dzieła święte, ciało nie uczestniczy w nieczystości narodzin. Trzeba było koniecznie, by istota poszukująca wiedzy najwyższej zstąpiła w łono kobiety, trzeba było, by, uniesiona litością dla ludzi, narodziła się pośród nich. Będąc bogiem, jakżebym zdołał obracać koło prawa? Wyobraź sobie, Anando, że Budda jest bogiem, a zrozumiesz całe rozczarowanie ludzi. Mówiliby sobie: – Budda jest bogiem, posiada zatem szczęśliwość, świętość i doskonałość, ale jakże my, będąc tylko ludźmi, możemy dosięgnąć tego wszystkiego? – I żyliby dalej w ponurej rozpaczy. Ach, niechże milczą ci, którzy żyją w ciemnościach, niech nie pragną dosięgać prawa, z którego najgorszy tylko uczyniliby użytek. Niech raczej pozostaną przy mniemaniu, że jestem niezrozumiały dla tych, którzy nigdy nie zdołają zmierzyć mej wysokości!

(…)

Ruszyli dalej i stanęli w Vaisali. Tam chodził Mistrz ulicami, żebrząc jadła, aż nagle stanął przed nim Mara.

– Nadeszła, Mistrzu, godzina wejścia do nirwany! – powiedział mu.

– O nie! – odrzekł Budda. – Znam lepiej niż ty swoją godzinę. Nadejdzie ona dopiero za kilka miesięcy. Po trzech miesiącach, szatanie, wejdzie Błogosławiony do nirwany.

Na te słowa zadrżała ziemia i zahuczał grzmot, albowiem Błogosławiony, oznaczając chwilę wejścia do nirwany, zniweczył nią wolę, która go trzymała przy życiu.

Wieczorem zgromadził swoich tutejszych uczniów i rzekł im:

– Strzeżcież pilnie, o mnisi, prawa, jakie wam dałem, pamiętajcie nauki i kroczcie prawą drogą dla zbawienia i radości świata, bogów i ludzi. Za kilka miesięcy porzucę ten świat, gdy upłyną trzy miesiące, wejdę do nirwany. Ja odchodzę, wy zostajecie, nie zaniechajcie walki ani na chwilę. Ten tylko, kto nie chwieje się na drodze prawdy, uniknie narodzin, śmierci i cierpienia na zawsze.

ISBN 13: 978-83-66388-37-6
EAN: 9788366388376

Informacje dodatkowe

Waga 350 g
Wymiary 14,5 × 20,5 cm
Autor

André-Ferdinand Hérold

Książka

okładka miękka

Objętość

240 stron