Edwin Arnold
Światło Azji
O życiu i Naukach
Siddharty Gautamy Buddy

34,00 

Słowa tej książki płomienieją głęboką miłością do nauk Buddy oraz do samego Mistrza. Autor stworzył obraz Jego życia oraz nauk i ubrał go w piękną literacką formę. Książka rozpoczyna się w chwili przyjścia na świat księcia Gautamy i opisuje cuda związane z Jego narodzinami oraz bajeczne życie, które prowadził na dworze swojego ojca, króla Suddhodana. Gautama już w bardzo młodym wieku osiągnął mistrzostwo w ziemskich naukach, a w młodości ożenił się z piękną Yasodharą.

SKU: 1012869 Kategoria:

Opis

W wieku 28 lat Gautama wiedziony głębokim współczuciem dla całej ludzkości postanowił odnaleźć drogę, po której mógłby po Nim kroczyć każdy człowiek żyjący na ziemi dążący do uwolnienia się z niewoli zmysłowego, materialnego życia oraz zmierzający do wolności od kajdanów własnego umysłu. Przez pewien czas oddawał się ascetycznemu trybowi życia, aby zrozumieć, że do uwolnienia wiedzie droga polegająca na mistrzowskim opanowaniu własnej negatywnej ludzkiej natury.

Przez wiele lat medytował i osiągnął stan doskonałego oświecenia oraz Nirwanę, stan całkowitej wolności od cierpienia oraz od koła narodzin i śmierci. Rozpoznał Cztery Szlachetne Prawdy i rozpoczął ich nauczanie, które kontynuował przez resztę życia. Do Jego najwierniejszych uczniów należeli członkowie Jego własnej, królewskiej rodziny – rodzice i żona.

Cytaty z książki:

Opowieść o Wielkim Wyrzeczeniu, żywocie i Naukach Gautamy, księcia Indii i założyciela Buddyzmu

(…)

Opowieść o Zbawicielu świata, o Buddzie, noszącym miano księcia Siddharthy – nieporównanym tak na ziemi, jak i w niebie, i w piekle, czczonym przez wszystkich, Najmędrszym, Najlepszym, Najmiłosierniejszym: o Nauczycielu Nirwany i wszelkiego Prawa.

W taki oto sposób zrodził się On ponownie dla dobra ludzi.

Tej samej nocy żona króla Suddhodany, królowa Maya, we śnie u boku swego Pana pogrążona, dziwny śniła sen: śniła, że przestwór rozdarła gwiazda z nieba spadająca, wspaniała, sześciopromienna, różowo-perłowej barwy, a na niej widniał znak słonia o kłach sześciu, białego jak mleko z Kamadhuk. Gwiazda ta, oświeciwszy królową, wdarła się w jej łono po prawej stronie!

Maya zbudziwszy się, doznała w sercu błogiego uczucia nieznanego śmiertelnym, a ponad połową kuli ziemskiej rozkoszne światło szeroko rozlane poprzedziło ranek. Potężne wzgórki zadrżały, fale morskie opadły uciszone, kwiaty za dnia tylko kwitnące rozwarły swe kielichy, jakoby to było samo południe: do najdalszych piekła kątów przedarła się radość królowej, jak wtedy, gdy ciepłe słońca promienie ozłacają ponure borów gęstwiny, a w najgłębsze głębie przeniknął pajęczy szept.

«Och wy», objawiał on, «zmarli, co żyć macie i żywi, którzy umieracie, wstawajcie, słuchajcie i żywcie nadzieję! Budda się zjawił!»

Wtedy w niezliczonych piekieł czeluściach zapanował pokój, serce świata całego zadrżało, a wiatr zawiał z nieznaną świeżością po lądach i morzach. A gdy ranek zaświtał i królowa sen opowiedziała, siwi snów ludzkich tłumacze orzekli: «Sen to pomyślny! Słońce w raka konstelację weszło: królowa chłopca powije, świątobliwe dziecię o cudownej wiedzy, pomocnej wszelkiemu stworzeniu, dziecię, co ludzkość z niewiedzy wybawi lub nad światem zapanuje, jeżeli się do panowania poniży.»

W ten oto sposób przyszedł na świat świątobliwy Budda.

(…)

Z tłumem obcych przybył siwowłosy święty, Asita, którego uszy, na ziemskie znieczulone sprawy, niebiańskie pochwyciły dźwięki, i usłyszały podczas modlitwy przy świętym drzewie Pipul, Devasów, śpiewających pieśni w chwili narodzin Buddy.

Wiek i posty dziwnie go biegłym uczyniły w piśmie. Gdy się zbliżał swą godną szacunku postacią, król powitał go, a królowa Maya złożyła swe kochane dziecię u stóp tak świętych. Lecz starzec księcia zoczywszy zawołał: «Och królowo, nie tak! Po czym osiemkroć czołem dotknął do ziemi i w pyle złożył swą twarz wychudłą, mówiąc, «O Dziecię! Uwielbiam Cię! Ty jesteś On! Spostrzegam różane światło, znamiona na podeszwach stóp Twoich, delikatnie skręcone ramiona Swastyki, widzę trzydzieści i dwa pierwotne znaki święte i mniejszych znamion osiemdziesiąt. Ty jesteś Budda, Ty będziesz uczył Prawa i zbawisz wszelkie stworzenie, co Prawo Twe przejmie za swoje. Ja tej nauki już nie usłyszę, umierając zbyt wcześnie, czego sam tak niedawno pragnąłem; ale, bądź co bądź, widziałem Cię. Wiedz, o królu! To jest owo kwiecie na naszym ludzkim drzewie, które w ciągu miriadów lat jeden raz rozkwita – lecz rozkwitłe świat wonią mądrości napełnia i miłości miodem płynnym; z twego królewskiego korzenia niebiański Lotus wyrasta. Ach, szczęsny Domie!

(…)

Razem z wiekiem ciągle rosła w naszym Panu ta zdolność do współczucia, tak, jak wielkie drzewo wyrasta z dwóch małych liścieni, aby daleko swój cień rozpostrzeć. Ale przy tym nic młode dziecię nie wiedziało ni o smutku, ni bólu, ni łzach, chyba jako o dziwnych imionach rzeczy nie doznawanych przez królów, i nie mających być doznanymi.

(…)

Gdy Pan nasz osiemnasty rok życia osiągnął, król rozkaz wydał, by trzy wspaniałe budowle wzniesiono dla niego: jedną z ciosanych czworościennych bali, z cedrowym obiciem, w zimowe dni ciepło dającą; jedną z marmurów żyłkami ozdobnych, co chłodu w lecie dostarczy upalnym; jedną wreszcie z cegły błękitnymi pokrytej kaflami, miłej w zasiewów czas i w porę, gdy drzewa czampekowe wypuszczają pąki; Subha, Ramma, Suramma, te ich były nazwy.

Rozkoszne dokoła i kwieciste leżały ogrody, w nich dzikie swobodnie wiły się strumienie, i wonne gęstwy zarastały mile, i świetne jaśniały altany i trawników błyszczały kobierce.

A wśród tego wszystkiego Siddhartha przechadzał się wolno, co godzina nowej doznając rozkoszy! Szczęsne zaiste były to go­dziny, bo się życie rozwijało bujnie i krew młodociana płynęła pospiesznie. Mimo to jednak cienie rozmyślania dręczyły go jeszcze, jak ciągnące chmury, co srebrzyste jeziora przyciemniają wody.

(…)

W tym to szczęsnym domostwie świata i miłości, nasz Pan, Budda, czas trawił, nieświadom cierpienia, ni bólu, niedostatku, chorób, wieku, śmierci; chyba jak śpiący, co po rozległych podróżując morzach, na dnia młodego ląduje wybrzeżach, dziwne z mrocznej wyprawy przywożąc zakupy. Częstokroć się zdarzało, że gdy miękką głowę uśpioną na Yasodhary białym spierał łonie, a ona lekką dłonią z wolna jego senne chłodziła powieki, zrywał się z krzykiem: «Świecie mój! Och, Świecie! Słyszę! Wiem! Przybywam!»

(…)

Tu, wśród leśnych pustkowi, Budda raz jeszcze na czas dłuższy osiadł, by nad ludzkimi strapieniami dumać, i nad dziwnymi wyrokami losu, nad naukami, zawartymi w książkach, i w życiu stworzeń, co mieszkają w gąszczu, nad tajnikami krainy, skąd wszyscy przychodzą, i tych ciemności, w których wszyscy giną, nad życiem wreszcie, co pomiędzy tymi krainami leży, na podobieństwo świetlistego luku, rozpiętego przez firmament od chmury do chmury, a wzniesionego z mgieł i oparów, rozpływających się znów w czystą próżnię, jaśniejącą wspaniale barwami szafirów, granatów, rubinów. Miesiąc za miesiącem Pan nasz przesiadywał w lasach, tak w rozmyślaniach mocno zatopiony, że częstokroć zapominał o porach posiłku, podnosząc się z rozmyślań, trwających poza wschody słońca lub księżyca, na to tylko, by miskę ujrzeć wypróżnioną, i jeść chyba dzikie owoce z gałęzi na głowę upadłe, strzęsione przez małpę lub zerwane przez purpurową krzykliwą papugę. Przez to Budda omdlewał; ciało jego, duchową pracą wycieńczone, traciło z dnia na dzień trzydzieści i dwa znaki Buddy. Liście, spadające do stóp jego z uschłej i zwiędłej gałęzi szorei, miały więcej podobieństwa do wiosennej świętej zieloności, niżeli on do tego, co był książęciem, kwieciem swego kraju.

Pewnego razu, o takim właśnie czasie, wyczerpany książę na ziemię się zwalił, w śmiertelnym omdleniu, z sił całkiem opadły, jak gdyby nieżywy, oddechu pozbawiony i o krwi zastałej. Blady był całkiem i leżał bez ruchu. Tymczasem drogą przechodził ubogi pastuszek, który spostrzegł Siddharthę na ziemi z powiekami mocno zamkniętymi i z bólem bezimiennym na wargach wyrytym – a południowe słońce ognie na głowę leżącego lało. Pastuch, narwawszy gałęzi dzikiej róży, splótł je w gęstą kolibę i nakrył nią święte oblicze. Następnie wargi Mistrza zwilżył kroplami mleka, wycedzonego prosto z woreczka, zrobionego z koziej skóry, aby będąc członkiem niskiej kasty nie skalał dotknięciem tego, co się tak wzniosłym, wręcz świętym być zdawał. Księgi święte dziś nam powiadają, że w ziemię wetknięte gałęzie drzewa dżambu, życiem zadrgały, okryty się bogatym listowiem i kwieciem, jako też przepychem stłoczonych owoców, tak, że koliba przybrała wejrzenie namiotu, wzniesionego z jedwabiu w czas łowów królewskich, zdobnego srebrnymi guzami i guzami ze złota. Chłopiec począł się modlić, myśląc, że to bóstwo; lecz Pan, tchu złapawszy, podniósł się i prosił o mleko z naczynia pastucha.

(…)

Wciąż jeszcze Mistrz nasz pod drzewem zasiadał, gdy noc czarna zapadła. Wtedy Mara, zły książę ciemności – wiedząc, że to jest Budda, który ród ludzki ma z grzechu wybawić, i że to jest godzina, w której Budda ma poznać Prawdę i światu ją objawić – dał rozkaz wszystkim podwładnym złym duchom. Z najgłębszych czeluści wymknęły się demony, walczące z Mądrością i Światłem, Arati, Triszna, Raga, jako też ich zastępy namiętności, straszydeł, głupoty i chuci, potomstwo ciemności i niskiej obawy, wszystkie te potwory nienawidziły Buddę i usiłowały zachwiać jego umysł. Nikomu nie wiadomo, nawet najmędrszemu, jak te złe duchy, z piekła pochodzące, walczyły tej nocy, by jeno Prawdy do Buddy nie dopuścić; czasami grozą burzy, wichurą wojsk demonicznych, ładujących chmury strasznymi grzmotami i oślepiających błyskawicą, wypadającą z rozdartego nieba, zygzakowatą rozszalałą włócznią; czasami znowu zdradzieckimi i pięknie brzmiącymi słowami, głoszonymi wśród cichych liści przez postacie czarownej piękności; pieśniami rozpustnymi, miłosnymi szepty; czasami ponętą władania tą ziemią: czasami wreszcie pozorami zwątpień, co całą prawdę w niwecz obracają. Ale czy wszystkie straszydła były dla oczu widoczne i uzewnętrznione, lub czy Budda walczył z niemi jeno w głębi swego serca, sądźcie sami – ja to tylko piszę, co starożytne książki napisały.

Do Buddy przypuściło atak dziesięć grzechów głównych – złe Anioły, w służbie Mary zostające naprzód Attawada, Grzech Samolubstwa, który we Wszechświecie widzi odbicie swej własnej przez się ukochanej twarzy, i wołając «ja» chciałby, aby świat cały także «ja» zawołał, a reszta niech ginie, byle on się ostał.

(…)

Brzask dnia zapłonął nad zwycięstwem Buddy! Na wschodzie zajaśniały pierwsze ognie dnia przepięknego, co się przedzierał przez niknące fałdy czarnej nocnej zasłony. Wysoko na błękicie, co się wszerz rozlewał, wspaniała jutrznia bladła coraz bardziej, w miarę jak się różane smugi na szarym firmamencie kładły. Z dala na ocienionych pagórkach wielka tarcza słoneczna wnet się pojawiła i wprzód nim ją świat spostrzegł, z przepysznym szkarłatem przyjście swe głosiła; jeden kwiat za drugim odczuwał ciepły oddech Ranka i począł rozwijać swe miękkie powłoki. Ponad trawą błyszczącą mknęły szybkie kroki rozkosznej Światłości, zmieniającej łzy Nocy na świetne klejnoty, okrywającej ziemię blaskami, haftującej groźne chmury złotymi frędzlami, powlekającej złotem liście palm, co powitalnie w takt się kołysały. Światłość ta na polany siała złote smugi i jakby siłą magiczną w strumienie rubiny sypała; w zaroślach spotykała łagodne oczy antylopy, mówiąc im: «Już dzień», w gniazdach dotykała wielu głów pod skrzydła pochowanych szepcząc: «Dzieci chwalcież światło dnia nowego!»

Na to ozwały się zaraz chóralne śpiewy wszelkich ptasząt; pieśń koiła, hymn słowika, ranne wołanie pstrokatego drozda, świergot koliberków, lecących z pośpiechem, by miodu się najeść, nim pszczoły się zjawią, krakanie szarej wrony, pisk papugi, uderzenia zielonego kowala, szczebiot gwarka i nie kończący się nigdy miłosny gruchot gołębi. Tak wzniosłym był wpływ tego zwycięskiego brzasku, że w wielu domostwach nieznany przed tym ludziom pokój zapanował, morderca nóż swój ukrył, rabuś przestał łupić; bankier wszystkie pieniądze wyliczył; gdy balsam boskiego Brzasku rozlał się po ziemi, złe serca nabrały szlachetności, dobre stały się lepszymi; królowie okrutnych wojen zaniechali; chorzy opuszczali swe łoża boleści; umierający tak się uśmiechali, jak gdyby wiedzieli, że szczęsny Ranek powstawał ze źródeł dalszych nawet od najodleglejszych krańców Wschodu; a w sercu smutnej Yasodhary, siedzącej w opuszczeniu u łoża Siddharthy, nagła radość powstała, jak gdyby miłość nie była zdolna zawieść, a tak wielki smutek nie mógł inaczej się skończyć niż radością.

Świat tak był wesoły – choć nie znał tego przyczyny.

(…)

Nie mogę tutaj powtórzyć nawet ani części przepysznej nauki, którą usta Buddy wygłosiły, jestem bowiem spóźnionym pisarzem, co kocha Mistrza i jego umiłowanie rodzaju ludzkiego, lecz opowiadam tę oto legendę, wiedząc, że był mądrym, choć nie mam dość sprytu, by mówić coś więcej nad to, co stare książki powiadają; czas zaś zatarł ich pismo i dawne znaczenie, które ongi świeże było i potężne, a również życiodajne. Znam ja nieco tej wielkiej wspaniałej rozprawy, którą Budda wygłosił w on wieczór spokojny; wiem także, jako było napisane, że tych, co słuchali, było bez porównania więcej niż okiem dało się ogarnąć, gdyż wszystkie Dewasy i wszyscy zmarli tam się zgromadzili, tak, że się Niebo wypróżniło do siódmego kręgu, a najdalsze Piekła kąty rozwarły swe zapory; światło słoneczne przetrwało poza zwykłą porę i zdało się, że Noc czeka cierpliwie na halach, a Księżyc gdzieś hen na górach; ba nawet książki owe opisują, że Wieczór stał pomiędzy niemi jakby jakaś niebiańska niewiasta, miłością przejęta i pełna zachwytu; gładko sfałdowane chmury tworzyły jej splecione włosy; jaśniejące gwiazdy stanowiły perły i diamenty jej pięknego diademu; księżyc połyskiwał jak klejnot na czole, a rosnąca ciemność, służyła jej za szatę. Tej właśnie nocy tłumione oddechy płynęły jako wonne westchnienia przez pyszne trawniki, gdy Pan nasz nauczał, a każdy, kto słuchał słów jego, chociażby był obcym w kraju albo niewolnikiem, członkiem wysokiej kasty albo niskiej, chociażby w nim płynęła krew aryjska, lub chociażby był Miechem czy dzikiej Dżungli mieszkańcem – słyszał ten właśnie język, który sam rozumiał.

(…)

«Ja, Budda, który płakałem łzami moich wszystkich braci, którego serce zostało złamane cierpieniem całego świata, śmieję się i jestem wesoły, bo Wolność istnieje!»

«Wy, którzy cierpicie, wiedzcie, że cierpicie przez siebie samych. Nikt inny was nie zmusza, nikt inny nie każe wam żyć i umierać, i krążyć na kole, i pieścić i całować szprychy pełne męki, obręcze łez i piastę nicości.»

(…)

«Księgi mówią dobrze, moi Bracia! Życie każdego człowieka jest wypływem poprzedniego życia. Minione występki płodzą smutki i zmartwienia, miniona uczciwość – błogosławienie.»

«To, co siejecie, to także zbieracie. Widzicie owe pola? Sezam został sezamem, a zboże zbożem. Milczenie i Ciemność o tym wiedziały! W ten sposób się rodzi przeznaczenie ludzkie.»

«Przychodzi po żniwo swojego posiewu, ten co siał tyle – to ziarnek sezamu i zboża w minionym żywocie, a tyle zielska i trujących roślin, które niszczą jego i cierpiącą ziemię.»

«Gdy będzie pracował właściwie, wyrywając zielsko z korzeniem i sadząc zdrowe pędy tam, gdzie rosły, gleba będzie owocna, piękna i szlachetna i obfitym plon należny.»

«Gdy ten, co żyje, wiedząc skąd zmartwienie płynie, znosi cierpliwie i stara się spłacić swe ostatnie długi za swe dawne zbrodnie i to zawsze w Prawdzie i Miłości.»

«Jeśli nie krzywdząc nikogo, starannie oczyści swą krew od kłamstwa i od samolubstwa, znosząc wszystko cierpliwie, i za wszelką urazę płacąc tylko dobrymi względami. Jeżeli dzień za dniem pędzić będzie pełen litości, sam święty, sprawiedliwy, uprzejmy i rzetelny; i wyrwie pragnienie z korzeniem, co krwawi, aż wreszcie miłość do życia w nim zamrze. Wtedy, umierając, pozostawi po sobie zamknięty rachunek żywota, którego występki zamarły i znikły, którego dobre strony są żywe i potężne, z daleka czy z bliska, tak, że owoce słodkie z niego płyną.»

«Taki nie ma potrzeby żyć w waszym rozumieniu; to co się razem z nim kiedyś poczęło, skończone; osiągnął bowiem zamiary Siły, co go zrobiła Człowiekiem.»

«Nigdy już pragnienia nie będą go dręczyć, ani grzechy plamić, ni wreszcie bóle ziemskich radości i smutków zakłócać jego niezmącony spokój; ni życie, ni śmierć nie wrócą dla niego. On bowiem przechodzi do boskiej Nirwany. Stanowi jedność z życiem, a jednak nie żyje. Jest błogosławiony, gdyż już przestał istnieć. Om, Manipadme, om! Kropla rosy spływa do jasnego morza!»

«Taka jest oto doktryna Karmy. Uczcie się jej! Dopiero gdy wszystek ciężar grzechu zniknie, dopiero gdy życie zgaśnie na podobieństwo białego płomienia, wtedy i śmierć razem z nim także zamiera.»

(…)

«Wy, co po Środkowej Ścieżce kroczyć zamierzacie, tej ścieżce, której przebieg Światły Rozum zwykł wyznaczać, a Spokój wygładzać; wy, którzy się udacie na drogę Nirwany, słuchajcie o Czterech Szlachetnych Prawdach.»

«Pierwszą Prawdą jest Troska. Nie dajcie się mamić! Życie przez was tak bardzo cenione jest długim cierpieniem; tylko bóle trwają; rozkosze są jak ptaki, co się zrywają i precz ulatują.»

«Wszystkie dni wasze wypełnia ból przyjścia na świat, ból dni bezradności, ból porywczej młodości i ból wieku męskiego; ból zimnych lat siwizny i dławiącej śmierci.»

«Słodka jest Miłość, lecz płomienie pogrzebu muszą musnąć piersi, co się wznoszą tak rozkosznie i usta przemiłe. Dzielna jest moc wojaka, lecz sępy ucztują na resztkach wodza albo króla.» Piękna jest ta Ziemia, lecz jej dzieci leśne wzajem się mordują, same pragnąc życia; Niebo jest z szafirów, lecz gdy człowiek woła wygłodzony, ni kropli dżdżu nigdy nań nie zeszło.»

«Spytajcie chorych, żałobników, spytajcie tego, co się ledwie o swym kiju wlecze, opuszczony i samotny: «Czy smakujesz w życiu?» – odpowiedzą wszyscy, że niemowlę jest mądre, gdy płacze, że się urodziło.»

«Drugą Prawdą jest Przyczyna Troski. Jakież strapienie płynie samo z siebie, a nie płynie z Żądzy? Zmysły i rzeczy przez nie spostrzeżone mieszają się i wzniecają ognie namiętności.»

«Tak płonie Triszna, chuć i pożądliwość. Chciwie lgniecie do złudzeń, a i do snów własnych; w środku zasadzacie szczep fałszywej Jaźni, otaczając ją światem znikomym i pozornym, ślepi na wyżyny poza tym leżące i głusi na dźwięki przesłodkiej melodii, płynącej daleko spoza nieba Indry; nieczuli na wezwania prawdziwego życia zawsze gotowego dla tych, co fałszywym życiem pogardzają.»

«Tak rosną spory i pożądliwości, co wojnę na ziemi ciągle wywołują, tak cierpią biedne zawiedzione serca, tak płyną słone rzeki łez wylanych; tak rosną namiętności, zawiści, gniewy i rozterki; tak się krwawe lata czerwoną nicią na tej ziemi znaczą.»

«Gdzie zboże miało rosnąć, tam zielsko się pleni, puszczając złe korzenie i trujące kwiecie; z trudnością dobre ziarno znajdzie szmatek gleby, aby w niej się ostać.»

«Trującym napojem silnie odurzona dusza ziemię opuszcza, a Karma powraca dręczona pragnieniem nowego napoju; w zmysły uwikłana Jaźń w nowe życie się zapuszcza, nowe w zdobyczy zyskując złudzenie.»

«Trzecią Prawdą jest Ustanie Troski. Jest to pokonanie miłości siebie i miłości życia, wydarcie z piersi głęboko korzeniami wrosłej namiętności, uciszenie wewnętrznej rozterki.»

«To wszystko dla ujęcia Odwiecznej Piękności, dla chwały zostania Panem swojej Jaźni; dla przyjemności bytowania poza bóstwem; dla bogactw niezliczonych trwałej skarbnicy doskonałych usług ludzkości oddanych, obowiązków spełnionych w duchu miłosierdzia, łagodnej mowy i dni bezgrzesznych; te skarby nie zwietrzeją nigdy w ciągu życia, a śmierć nie będzie dla nich uchybieniem.»

«Z ustaniem Życia i Śmierci kończy się Troska; jakżeby lampa jeszcze tlić się mogła, gdy olej już spłonął? Dawny smutny rachunek skończony, nowy całkiem czysty, w ten sposób człowiek ma zadowolenie.»

«Czwartą Prawdę stanowi Droga. Otwiera ona rozległą płaszczyznę dla wszystkich istot, łatwą i bliską, Szlachetną Ośmiokrotną Ścieżkę; idzie ona prosto do ciszy i przystani. Słuchajcie!»

(…)

«Ośmiokrotna Ścieżka wiedzie do spokoju, biegnąc przez wyższe lub niższe wzniesienia. Silny Duch się śpieszy, słaby się ociąga. Lecz wszystkie dojdą do słońcem oświeconych śniegów.»

«Pierwszym dobrym przystankiem jest Właściwa Wiara. Chadzaj w trwodze przed Dharmą, strzegąc się obrazy; pilnie bacz na Karmę, bo ona losem człowieka kieruje; panuj nad zmysłami.»

«Drugim przystankiem jest Właściwy Zamiar. Miej dobrą wolę względem wszelkiego stworzenia, chciwość, szał i złą wolę poskramiaj skutecznie; niechaj twe życia będą jako łagodne powiewy, co szybko mijają.»

«Trzecim przystankiem jest Właściwa Mowa. Władaj nad ustami, jak gdyby były drzwiami królewskiej komnaty; słowa twe niech będą spokojne, piękne i uprzejme, wszystkich serca podbijając.»

«Czwartym nareszcie jest Właściwe Działanie. Niech każdy postępek wynagradza braki lub będzie pomocą w zdobywaniu zasług; niech miłość przez dobre czyny tak przebija, jak srebrzyste nici przez jasne paciorki.»

«Istnieją jeszcze cztery wyższe drogi. Te jeno stopy mogą po nich kroczyć, które z ziemskimi sprawami skończyły. Właściwa Czystość, Właściwa Myśl, Właściwa Samotność i Właściwy Zachwyt.»

(…)

«Kto się na taki zdobędzie początek, ten się wydostał już na Pierwszy Szczebel, poznał już bowiem Szlachetne Prawdy, jako też Ośmiokrotną Drogę; taki prędzej lub później osiągnie na pewno błogosławiony przybytek Nirwany.»

«Kto się znajduje zaś na Drugim Szczeblu, wolny od zwątpień, złudzeń, walk wewnętrznych, kto został panem wszelkich namiętności, kto zerwał z kapłanami jako też z książkami, ten jeszcze jeden żywot musi przeżyć.»

«Dalej się wznosi jeszcze Trzeci Szczebel. Tu duch wspaniały stał się czystym i niesplamionym, zdolnym do miłości wszystkich żywych stworzeń. Życie jego skończone, więzy życia prysły.»

«Są wreszcie tacy, co żywi i widzialni przechodzą przez Czwarty Szczebel do przystani Świętych – są to Buddowie – i ci, co dusze mają nieskalane.»

(…)

«Nie zabijaj – przez litość – byś nie zabił najlichszego tworu w jego pochodzie ku boskim wyżynom.»

«Udzielaj i przyjmuj, lecz nie bierz od nikogo przez chciwość, lub siłę tego, co jest jego.»

«Nie świadcz fałszywie, nie kłam, nie oczerniaj; prawda jest mową wewnętrznej czystości.»

«Unikaj napojów i wszelkich odurzeń, co mózgi niweczą; jasne umysły tak jak czyste ciała nie potrzebują wcale soku Somy.»

«Nie pożądaj żony bliźniego swojego i nie popełniaj występków ciała i takich, które tobie nie przystoją.»

(…)

Te Mistrz słowa wygłosił o obowiązkach należnych ojcu, matce, dzieciom, towarzyszom, wreszcie przyjaciołom, ucząc, jak ci, co nie mogą szybko pokonać zmysłowych więzów – których stopy za słabe są na to, by kroczyć po wyniosłych ścieżkach – powinni urządzić to życie cielesne, by odtąd pędzili dni wszystkie w pełnieniu miłosierdzia i w stawianiu pierwszych kroków na Ośmiokrotnej Ścieżce, żyjąc czyści, cierpliwi, pełni szacunku i litości; kochając wszelkie stworzenie jako siebie samych. Wszelkie zło jest wynikiem złego z przeżytej przeszłości, a dobro owocem przeżytego dobra; o ile gospodarz domu oczyści się z siebie i da pomoc światu, o tyle szczęśliwszym wejdzie na następny szczebel, jako istota wielce ulepszona.

ISBN 13: 978-83-66388-24-6

EAN: 9788366388246

Informacje dodatkowe

Waga 170 g
Wymiary 14,5 × 20,5 cm
Autor

Edwin Arnold

Książka

okładka miękka

Objętość

150 stron