Annie Besant
Wzniesieni
Mistrzowie

34,00 

W książce Wzniesieni Mistrzowie Annie Besant nakreśla obraz starszych Braci ludzkości, członków Wielkiego Białego Braterstwa. Jako ludzie doskonali, w postawie zupełnej bezinteresowności, pomagają całej ludzkości w jej codziennych zmaganiach i kierują rozwojem ewolucji człowieka, a zatem nie tylko naszej obecnej cywilizacji. Zajmują się tym od niepamiętnych czasów, mimo że w zewnętrznym świecie niewiele o nich słychać.

SKU: 1013905 Kategoria:

Opis

Autorka przestawia portrety owych Wielkich Dusz, które pojawiały się również w nowszych czasach jako między innymi Zoroaster, Ozyrys, Hermes Trismegistos, Kryszna, Budda czy Jezus nazywany Chrystusem. Niektórzy z nich byli założycielami wielkich religii funkcjonujących po dziś dzień. Aby stać się Mistrzem dusza przechodzi przez proces czterech wtajemniczeń, który został tutaj opisany. Autorka na podstawie świadectw religii, teorii ewolucji i reinkarnacji, dowodów historycznych, wiedzy tajemnej czy własnych doświadczeń krok po kroku udowadnia, że ostatecznie stanie się Mistrzem jest przeznaczeniem każdego człowieka.

Dzieło to wyjaśnia, co każdy z nas może zrobić, aby przyspieszyć własną ewolucję i świadomie dążyć do mistrzostwa. Odpowiada również na konkretne pytania takie jak – kim są Mistrzowie? Gdzie przebywają? Czym się zajmują? Jak żyją? Jakimi kierują się pobudkami?

Cytaty z ksiązki:

Każda myśl o mistrzach, starszych braciach ludzkości, wywołuje drżenie ludzkiego serca, a wszelkie informacje o nich są ochoczo i z radością przyjmowane. Myśl o tym, że w koncepcji tych wielkich istot, ludzi doskonałych, jest coś nielogicznego, całkiem odeszła z Zachodu, tak jakby jej nie było. Obecnie zrozumiano, że istnienie takich istot jest naturalne i że, biorąc pod uwagę ewolucję, takie najwyższe wytwory ewolucji stanowią jej naturalną konsekwencję. Wielu zaczyna dostrzegać w wielkich postaciach przeszłości dowody na istnienie takich ludzi, a gdy rozum dostrzega ich w przeszłości, pojawia się nadzieja na odnalezienie ich także w teraźniejszości.

Co więcej, wzrasta liczba osób wśród nas, zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie, którym udało się odnaleźć mistrzów. Dlatego też w ich umysłach wątpliwości co do istnienia mistrzów zostały usunięte na zawsze. Droga do nich jest otwarta, a ci, którzy szukają, mogą ją znaleźć.

Niech niniejsze opracowanie pobudzi niektórych do poszukiwania tych wielkich nauczycieli. Ja, która ich znam, nie mogę uczynić większej przysługi swoim braciom, niż zainspirować ich do rozpoczęcia poszukiwań, które przyniosą im nagrodę ponad wszelką miarę.

(…)

Istnieje pewien etap w ludzkiej ewolucji, który bezpośrednio poprzedza osiągnięcie celu wszelkich ludzkich wysiłków, Gdy to nastąpi, człowiek, jako taki, nie będzie miał już nic więcej do zrealizowania. Stanie się doskonały; jego ludzka ścieżka dobiegnie końca. Wielkie religie nadają takiemu doskonałemu człowiekowi różne nazwy, lecz niezależnie od ich brzmienia, kryje się pod nimi ta sama idea. Mowa tu o Mitrze, Ozyrysie, Krysznie, Buddzie, Chrystusie – zawsze jednak symbolizuje on człowieka doskonałego. Nie należy on do określonej religii, narodu czy rodziny ludzkiej; nie jest zamknięty w ramach jednego wyznania; zawsze i wszędzie reprezentuje najszlachetniejszy, najdoskonalszy ideał. Każda religia proklamuje go; wszystkie wyznania znajdują w nim swoje uzasadnienie; stanowi on ideał, do którego dąży każda wiara, a każda religia spełnia tym skuteczniej swoje posłannictwo, im wyższy w niej stopień przenikliwości, z jaką oświeca, i precyzji, z jaką uczy drogi, dzięki której można go osiągnąć. Imię Chrystusa, używane w odniesieniu do człowieka doskonałego w całym chrześcijaństwie, jest bardziej nazwą stanu niż człowieka: „Chrystus w was, nadzieja chwały” to cytat chrześcijańskiego nauczyciela. Ludzie w długim toku ewolucji osiągają stan Chrystusowy, gdyż wszyscy z czasem odbywają „stuletnią pielgrzymkę”, a ten, z którym to imię jest szczególnie związane na Zachodzie (autorce chodzi o Jezusa, przyp. tłum.), jest jednym z „Synów Bożych”, którzy osiągnęli ostateczny cel ludzkości. Słowo to zawsze miało odniesienie do stanu; oznacza ono „namaszczonego”. Każdy musi osiągnąć ten stan: „Spójrz w siebie; tyś jest Budda”, „Dopóki nie powstanie w tobie Chrystus”.

Tak jak człowiek, który pragnie zostać artystą muzykiem, powinien słuchać arcydzieł muzyki, powinien zagłębiać się w melodie mistrzów-artystów, tak my, dzieci zrodzone z ludzkości, powinniśmy wznosić nasze oczy i serca w coraz to nowej kontemplacji ku wyżynom, na których mieszkają doskonali ludzie naszego gatunku. Czym jesteśmy obecnie, tym oni byli wcześniej; czym oni są dziś, tym my staniemy się w przyszłości. Wszyscy synowie człowieczy mogą dokonać tego, co osiągnął Syn Człowieczy Jezus. Widzimy w nich zapowiedź naszego własnego triumfu; rozwój podobnej boskości w nas jest tylko kwestią ewolucji.

(…)

Czasami dzielę ewolucję wewnętrzną na pod-moralną, moralną i nad-moralną; pod-moralną, gdzie umiejętność rozróżniania pomiędzy dobrem a złem nie jest obecna, a człowiek podąża za swoimi pragnieniami bez wątpliwości i bez skrupułów; moralną, gdzie dobro i zło stają się widoczne, są coraz bardziej konkretne, a posłuszeństwo wobec prawa staje się coraz bardziej pożądane; nad-moralną, gdzie wykracza się poza zewnętrzne prawo, ponieważ boska natura rządzi swoimi pojazdami/ciałami subtelnymi. W stanie moralnym prawo jest uznawane za uzasadnioną barierę, za zbawienne ograniczenie: „Zrób to”; „Unikaj tamtego”; człowiek stara się być posłuszny i toczy się w nim ciągła walka pomiędzy wyższą i niższą naturą.

W stanie nadmoralnym boskie życie w człowieku znajduje swój naturalny wyraz bez zewnętrznego kierownictwa; człowiek kocha nie dlatego, że powinien kochać, ale dlatego, że jest miłością. Działa on, cytując szlachetne słowa pewnego chrześcijańskiego wtajemniczonego, „nie według prawa cielesnego przykazania, lecz mocą nieprzemijającego życia”. Moralność zostaje przekroczona, gdy wszystkie siły człowieka zwracają się ku dobru jak namagnesowana igła ku północy; gdy boskość w człowieku szuka zawsze tego, co najlepsze dla wszystkich. Nie ma już walki, bo zwycięstwo zostało osiągnięte; Chrystus doszedł do swej doskonałej postaci dopiero wtedy, gdy stał się Chrystusem triumfującym, panem życia i śmierci.

(…)

Pierwszym z wielkich wtajemniczeń są narodziny Chrystusa, Buddy w ludzkiej świadomości, przekroczenie świadomości skupionej na „ja”, odrzucenie ograniczeń. Jak dobrze wiadomo wszystkim uczniom, istnieją cztery etapy rozwoju związane z przejściem do Chrystusa, począwszy od człowieka na wskroś dobrego, a skończywszy na triumfującym mistrzu. Na każdy z tych stopni wchodzi się przez wtajemniczenie, a podczas tych stopni ewolucji świadomość ma się rozszerzać, wzrastać, osiągać granice możliwe w ramach ograniczeń stawianych przez ludzkie ciało. W pierwszym z nich doświadczana zmiana polega na przebudzeniu się świadomości do świata duchowego, w którym świadomość utożsamia się z życiem i przestaje identyfikować się z formami, w których owo życie może być w danej chwili uwięzione. Cechą charakterystyczną takiego przebudzenia jest uczucie nagłego rozszerzenia i wyjścia poza zwyczajowe granice życia, rozpoznanie boskiej i potężnej jaźni, która jest życiem, a nie formą; radością, a nie smutkiem; uczuciem nadzwyczajnego spokoju, wykraczającego ponad wszystko, o czym świat mógłby tylko zamarzyć. Wraz z odpadaniem ograniczeń pojawia się zwiększona intensywność życia, jak gdyby życie napływało z każdej strony radując się z usuniętych barier, pojawia się tak żywe poczucie rzeczywistości, przy którym wszelkie życie w formie wydaje się być śmiercią, a ziemskie światło ciemnością. Jest to ekspansja tak cudowna w swej naturze, że świadomość czuje się jakby nigdy wcześniej nie znała siebie, ponieważ wszystko, co uważała za świadomość, jest nieświadomością w obecności tego pulsującego życia. Samoświadomość, która kiełkowała w dziecku-ludzkości, która rozwijała się, rosła, rozszerzała się w ograniczeniach formy, myśląc o sobie jako o odrębnej istocie, czując zawsze „ja”, zawsze mówiąc „ja” i „moje” – ta samoświadomość nagle odczuwa wszystkie jaźnie jako jaźń, wszystkie formy jako wspólną całość. Dostrzega, że ograniczenia były konieczne do zbudowania centrum jaźni, w którym mogłaby istnieć samoidentyfikacja, a jednocześnie czuje, że forma jest tylko narzędziem, którym się posługuje, podczas gdy ona sama, żywa świadomość, jest jednością we wszystkim, co żyje. Poznaje ona pełne znaczenie często powtarzanego określenia „jedność ludzkości” i czuje, co to znaczy żyć we wszystkim, co żyje i porusza się, a tej świadomości towarzyszy ogromna radość życia, która nawet w swym słabym odbiciu na ziemi jest jedną z najgłębszych ekstaz znanych człowiekowi. Jedność jest nie tylko dostrzegana przez intelekt, lecz odczuwana jest jako zaspokojenie tęsknoty za zjednoczeniem, którą znają wszyscy, którzy kochali; jest to jedność odczuwana od wewnątrz, a nie postrzegana z zewnątrz; nie jest to koncepcja, lecz życie.

(…)

W ten sposób świadomość rozwija się, aż do momentu, gdy pierwszy etap ścieżki zostanie pokonany i uczeń ujrzy przed sobą drugi portal wtajemniczenia, symbolizowany w Piśmie Świętym jako Chrzest Chrystusa. W momencie zstąpienia do wód cierpienia świata, do rzeki, w której każdy Zbawiciel ludzi musi zostać ochrzczony, wylewa się na niego nowy potok boskiego życia; jego świadomość uzmysławia sobie, że jest Synem, w którym znajduje swój wyraz życie Ojca. Czuje, jak życie monady, jego Ojca w niebie, wpływa do jego świadomości i uświadamia sobie, że jest jednym nie tylko z ludźmi, ale także ze swoim Ojcem Niebieskim, i że żyje na ziemi tylko po to, aby być wyrazicielem woli Ojca, jego przejawionym organizmem. Odtąd jego służba dla ludzi staje się najbardziej znaczącym faktem jego życia. Jest on Synem, którego ludzie powinni słuchać, ponieważ wypływa z niego ukryte życie, a on stał się kanałem, przez który owo ukryte życie może dotrzeć do świata zewnętrznego. Jest on kapłanem tajemnego Boga, który wszedł za zasłonę i wychodzi z chwałą jaśniejącą na twarzy, która jest odbiciem światła panującego wewnątrz świątyni.

Tam właśnie rozpoczyna dzieło miłości, którego symbolem w posłudze zewnętrznej jest gotowość do leczenia i niesienia ulgi; wokół niego tłoczą się dusze poszukujące światła i życia, przyciągnięte jego wewnętrzną siłą i boskim życiem objawionym w akredytowanym Synu Ojca. Przychodzą do niego głodne dusze, a on daje im chleb; przychodzą dusze cierpiące na chorobę grzechu, a on uzdrawia je swoim żywym słowem; przychodzą dusze zaślepione niewiedzą, a on oświeca je mądrością. Jest to jeden ze znaków Chrystusa w jego posłudze, że opuszczeni i biedni, zdesperowani i zdegradowani przychodzą do niego bez poczucia separacji. Odczuwają oni przyjazną sympatię, a nie odtrącenie, gdyż z jego osoby promieniuje dobroć, a miłość, która rozumie, rozchodzi się wokół niego. Nie wiedzą oni wprawdzie, że jest on ewoluującym Chrystusem, ale czują moc, która podnosi, życie, które ożywia, a w jego obecności oddychają nową siłą, nową nadzieją.

(…)

Przed człowiekiem znajduje się trzecia inicjacja, która otwiera przed nim kolejny etap postępu. Przechodzi on przez krótką chwilę spokoju, chwały, oświecenia, symbolizowaną w pismach chrześcijańskich jako Przemienienie. Stanowi to przerwę w jego życiu, krótkie zawieszenie jego aktywnej służby, podróż na górę, gdzie panuje niebiański pokój. Tam, ramię w ramię z tymi, którzy dostrzegli jego rozwijającą się boskość, owa boskość jaśnieje przez chwilę w swym transcendentalnym pięknie. Podczas przerwy w walce dostrzega on swoją przyszłość, przed jego oczami przewija się seria obrazów, widzi cierpienia, które mają nastąpić, samotność w ogrodzie oliwnym, agonię na Kalwarii. Odtąd jego twarz jest zwrócona niezłomnie ku Jerozolimie, ku ciemnościom, w które ma wejść z miłości dla ludzkości. Uświadamia sobie, że zanim będzie mógł osiągnąć doskonałą jedność, musi doświadczyć najpełniejszej samotności. Do tej pory, gdy był świadomy rozwijającego się życia, wydawało mu się, że przychodzi ono do niego z zewnątrz; teraz ma zrozumieć, że jego centrum spoczywa w nim samym. W samotności serca musi doświadczyć prawdziwej jedności Ojca i Syna, jedności wewnętrznej, a nie zewnętrznej, a następnie utraty nawet oblicza Ojca. W tym celu musi zostać przerwany wszelki zewnętrzny kontakt z ludźmi, a nawet z Bogiem, aby we własnym duchu mógł on odnaleźć Jedynego.

(…)

W miarę jak zbliża się mroczna godzina, człowiek jest coraz bardziej przerażony brakiem ludzkiej sympatii, na której miał zwyczaj polegać w minionych latach życia i służby, a gdy w krytycznym momencie swej potrzeby rozgląda się wokół w poszukiwaniu pociechy i widzi swoich przyjaciół pogrążonych w obojętnej drzemce, wydaje mu się, że wszystkie ludzkie więzy zostały zerwane, że wszelka ludzka miłość jest farsą, a wszelka ludzka wiara zdradą. Wraca do siebie, by uświadomić sobie, że pozostaje mu jedynie więź z Ojcem w niebie, że wszelka uosobiona pomoc jest daremna. Powiada się, że w tej godzinie samotności dusza przepełniona jest goryczą i że rzadko która dusza przechodzi nad tą przepaścią próżni bez krzyku udręki; to właśnie wtedy wybucha udręczony wyrzut: „Czy nie mógłbyś czuwać ze mną choć jedną godzinę?” – ale żadna ludzka ręka nie zdoła uścisnąć innej w tym ogrodzie oliwnym odosobnienia.

Gdy ta ciemność ludzkiego opuszczenia mija, wtedy, mimo że natura ludzka odsuwa się od kielicha, przychodzi jeszcze głębszy mrok godziny, w której między Ojcem a Synem, między życiem wcielonym a życiem nieskończonym, zdaje się powstawać przepaść. Ojciec, który objawiał się jeszcze w ogrodzie oliwnym, gdy wszyscy ludzcy przyjaciele byli pogrążeni we śnie, zostaje spowity woalem podczas męki krzyża. Jest to najbardziej gorzka chwila ze wszystkich męczarni wtajemniczonego, kiedy traci on nawet świadomość synostwa, a godzina oczekiwanego triumfu staje się godziną najgłębszego upokorzenia. Widzi on wokół siebie uradowanych wrogów; widzi siebie opuszczonego przez przyjaciół i ukochanych; czuje, że Boska podpora kruszy się pod jego stopami. Do ostatniej kropli wypija kielich samotności, odosobnienia, bez jakiegokolwiek obcowania z człowiekiem czy Bogiem, które wypełniłoby pustkę, w której zawisła jego bezradna dusza. Wtedy z serca, które czuje się porzucone nawet przez Ojca, wyrywa się okrzyk: „Boże mój! Boże mój! Czemuś mnie opuścił?”. Skąd ten ostatni dowód, ta ostatnia męka, to najokrutniejsze ze wszystkich złudzeń? To złudzenie, albowiem umierający Chrystus przebywa najbliżej Boskiego Serca.

Ponieważ Syn musi wiedzieć, że jest jednym z Ojcem, którego szuka, musi znaleźć Boga nie tylko w sobie, ale jako swoje najgłębsze ja; tylko wtedy, gdy wie, że Wieczny jest nim samym, a on Wiecznym, wykracza poza możliwość poczucia oddzielenia. Wtedy, i tylko wtedy, może doskonale pomagać swojej rasie i stać się świadomą częścią wznoszącej energii.

(…)

Chrystus triumfujący, Chrystus Zmartwychwstania i Wniebowstąpienia, poczuł gorycz śmierci, poznał wszystkie ludzkie cierpienia i wzniósł się ponad nie mocą swej boskości. Co może teraz zmącić Jego spokój lub powstrzymać Jego wyciągniętą pomocną dłoń? W trakcie swojej ewolucji nauczył się przyjmować na siebie prądy ludzkich kłopotów i wysyłać je z powrotem w postaci prądów pokoju i radości. W kręgu jego dotychczasowej działalności to było jego zadaniem, przemieniać siły niezgody w harmonię. Obecnie musi to czynić dla świata, dla ludzkości, z której wyrósł. Chrystusowie i ich uczniowie, każdy na miarę swojej ewolucji, chronią i pomagają w taki sposób światu, a zmagania i walki ludzkości byłyby o wiele boleśniejsze, o wiele bardziej rozpaczliwe, gdyby nie obecność tych, którzy dźwigają „ciężką karmę świata”.

Nawet ci, którzy znajdują się na najwcześniejszym etapie ścieżki, stają się podnoszącymi siłami ewolucji, tak jak faktycznie są nimi wszyscy, którzy bezinteresownie pracują dla innych, choć ci pierwsi bardziej świadomie i konsekwentnie. Jednak Chrystus triumfujący spełnia kompletnie to, czym inni zajmują się na różnych etapach niedoskonałości, dlatego nazywany jest „Zbawicielem” i ta cecha jest w nim doskonała. Zbawia nie przez zastępowanie nas, ale przez dzielenie się z nami swoim życiem. Jest mądry, a wszyscy ludzie są mądrzejsi jego mądrością, albowiem jego życie płynie w żyłach i pulsuje we wszystkich ludzkich sercach. Nie jest przywiązany do żadnej formy ani od żadnej nie jest oddzielony. Jest człowiekiem idealnym, człowiekiem doskonałym; każda istota ludzka jest komórką Jego ciała, i każda komórka jest karmiona Jego życiem.

Z pewnością nie było warto cierpieć na krzyżu i podążać drogą, która do niego prowadzi, tylko po to, by nieco wcześniej zdobyć własne wyzwolenie, by nieco prędzej odpocząć. Koszt byłby zbyt wysoki dla takiego zysku, walka zbyt gorzka dla takiej nagrody. Jednakowoż w Jego triumfie ludzkość zostaje wzniesiona, a ścieżka przebyta przez wszystkie stopy staje się nieco krótsza. Ewolucja całego rodzaju ludzkiego zostaje przyśpieszona, a pielgrzymka każdego z ludzi staje się krótsza. Takie myśli inspirowały Go w czasie zaciętej walki, podtrzymywały Jego siły i łagodziły cierpienia przegranej. Nie ma takiej istoty, jakkolwiek słabej, jakkolwiek zdegradowanej, jakkolwiek nieświadomej, jakkolwiek grzesznej, która by nie była choć trochę bliżej światła, gdy Syn Najwyższego kończy swój bieg. Jakże prędkość ewolucji będzie przyspieszona, gdy coraz więcej z owych Synów wzniesie się triumfalnie i wejdzie do świadomego życia wiecznego! Jakże szybko będzie się obracać koło, które wynosi człowieka do boskości, gdy coraz więcej ludzi stanie się świadomie boskimi!

(…)

W tym zawiera się zachęta dla każdego z nas, kto w swoich najszlachetniejszych chwilach czuł przyciąganie życia wylewającego się z miłości do ludzi. Pomyślmy o cierpieniach świata, który nie wie, dlaczego cierpi; o nędzy i rozpaczy ludzi, którzy nie wiedzą, dlaczego żyją i dlaczego umierają; którzy dzień po dniu, rok po roku widzą cierpienia spadające na nich samych i na innych, a nie rozumieją ich przyczyny; którzy z desperacką odwagą walczą lub wściekle buntują się przeciwko warunkom, których nie potrafią zrozumieć ani usprawiedliwić. Pomyślmy o męce zrodzonej ze ślepoty, o ciemnościach, w których błądzą, bez nadziei, bez dążenia, bez wiedzy o prawdziwym życiu i o pięknie znajdującym się za zasłoną. Pomyślmy o milionach naszych braci pogrążonych w ciemnościach, a następnie o podnoszących na duchu energiach zrodzonych z naszych cierpień, zmagań i ofiar. Potrafimy podnieść ich o krok ku światłu, złagodzić ich cierpienie, zmniejszyć niewiedzę, skrócić ich drogę do wiedzy, która jest światłem i życiem. Któż z nas posiadając choćby niewielką wiedzę, nie oddałby siebie samego za tych, którzy nie wiedzą nic?

Dzięki niezmiennemu prawu, niezachwianej prawdzie, nieskończonemu życiu i Bogu wiemy, że cała boskość jest w nas, i że chociaż teraz jest ona rozwinięta w niewielkim stopniu, to jednak jest w niej nieskończony potencjał zdolny podnieść świat. Z pewnością nie ma nikogo, kto zdolny jest do odczuwania pulsowania Boskiego życia, a kogo nie pociąga nadzieja pomagania i błogosławienia. A jeśli to życie jest odczuwane, jakkolwiek słabo, jakkolwiek przez krótki czas, to dlatego, że w sercu pojawił się pierwszy impuls tego, co będzie rozwijać się ku życiu Chrystusa, ponieważ zbliża się czas narodzin Chrystusowego dzieciątka, ponieważ w takim człowieku ludzkość pragnie rozkwitać.

(…)

Pozwólcie mi na stwierdzenie, że jeśli reinkarnacja nie jest faktem, to z pewnością taki rozwój nie jest możliwy. Jeśli nie jest faktem, że dusza człowieka powraca życie po życiu na ziemię, przynosząc ze sobą do każdego nowego życia doświadczenia z poprzednich żywotów, budując coraz wyższy charakter życie po życiu, wtedy rzeczywiście istnienie mahatmy byłoby niemożliwe, a doskonałość człowieka byłaby tylko marzeniem poety. Reinkarnacja przyjęta jest za pewnik w całej naszej nauce, za podstawowy fakt natury, od którego musi zależeć doskonałość jednostki.

(…)

Po pierwsze, człowiek musi poprzez wiele wcieleń starać się żyć dobrze, pożytecznie, szlachetnie, tak, aby mógł rodzić się za każdym razem z coraz to wyższymi przymiotami, z coraz szlachetniejszymi zdolnościami. Następnie następuje pewien etap w tej ludzkiej ewolucji, wyraźny i konkretny, gdzie dusza, długo trudząc się na drodze wzwyż, wznosi się nieco ponad zwykłą ewolucję człowieka. Istnieją mężczyźni i kobiety, którzy są wyjątkowo bezinteresowni, którzy przejawiają wyjątkowe zdolności, wyjątkową intuicję, wyjątkową miłość do spraw duchowych, wyjątkowe oddanie służbie ludzkości. Gdy takie wyjątkowe cechy zaczynają się przejawiać, nadchodzi czas, gdy jeden z wielkich nauczycieli indywidualnie bierze takiego człowieka pod swoją opiekę, by kierować jego dalszą ewolucją i szkolić rozwijającą się duszę. Początkowe wysiłki muszą być podejmowane w zgodzie z wielkimi siłami duchowymi, które rozpościerają się po całym świecie. Jednak kiedy te siły zostały już wykorzystane, gdy mężczyźni i kobiety uczynili wszystko, co w ich mocy, na tej drodze ogólnego rozwoju duchowego, wtedy następuje etap, na którym pojawia się nauczyciel, by pokierować dalszą ewolucją i wówczas pojawiają się pewne konkretne wymagania, jeśli dalsza ewolucja ma posuwać się naprzód.

(…)

Spośród wielu pytań, które podsuwa nam teozofia, żadne nie budzi chyba większego zainteresowania i nie pobudza do większego dociekania niż to dotyczące mistrzów. Na co wskazuje ten tytuł? Kim oni są? Gdzie mieszkają? Czym się zajmują? Takie i wiele innych pytań słyszymy nieustannie. Pozwólcie, że spróbuję rzucić trochę światła na te pytania, aby odpowiedzieć na nie przynajmniej częściowo.

Mistrz jest określeniem stosowanym do nazwania niektórych ludzi, którzy zakończyli swoją ludzką ewolucję, osiągnęli ludzką doskonałość, nie mają już nic więcej do nauczenia się, jeśli chodzi o naszą przestrzeń układu słonecznego, osiągnęli to, co chrześcijanie nazywają „zbawieniem”, a hinduiści i buddyści „wyzwoleniem”. Kiedy Kościół Chrześcijański jeszcze w pełni trzymał się „wiary podanej świętym”, zbawienie oznaczało o wiele więcej niż ucieczkę od wiecznego potępienia. Oznaczało uwolnienie od przymusowej reinkarnacji, ochronę przed wszelką możliwością porażki w ewolucji. „Temu, który zwycięży” obiecano, że będzie on „filarem w świątyni Boga, i już więcej nie wyjdzie”. Ten, który zwyciężył, był „zbawiony”.

Koncepcja ewolucji, która zakłada stopniowe rozszerzanie się świadomości, ucieleśnionej w coraz doskonalszych formach materialnych, leży u podstaw koncepcji mistrzostwa. Doskonałość, którą ona sugeruje, ma zostać osiągnięta przez każdą ludzką istotę i oczywiście doskonałości tej nie da się zdobyć w ciągu jednego krótkiego ludzkiego życia. Różnice między człowiekiem a człowiekiem, między geniuszem a głupcem, między świętym a przestępcą, między atletą a kaleką, dają się pogodzić z Boską sprawiedliwością tylko wtedy, gdy każda istota ludzka znajduje się w procesie wzrostu od dzikiego do szlachetnego, a wspomniane różnice są jedynie przejawami różnych etapów tego wzrostu. Na szczycie długiej ewolucji znajduje się „mistrz”, uosabiający najwyższe możliwe dla człowieka osiągnięcia w rozwoju intelektualnym, moralnym i duchowym. Nauczył się on wszystkich lekcji, jakie człowiek może przyswoić, a wartość wszystkich doświadczeń, jakie może zaoferować świat, jest jego udziałem. Powyżej tego punktu ewolucja jest nadludzka; jeśli zwycięzca powraca do ludzkiego życia, jest to działanie dobrowolne, gdyż nie mogą go ogarnąć ani narodziny, ani śmierć, chyba że za jego własną zgodą.

ISBN 13: 978-83-66388-39-0
EAN: 9788366388390

Informacje dodatkowe

Waga 150 g
Wymiary 14,5 × 20,5 cm
Autor

Annie Besant

Książka

okładka miękka

Objętość

58 stron