Helena P. Bławatska
Wśród Mistrzów


39,00 

Dzieło to czyta się jak najlepsza książkę przygodową, zawiera ona jednak niezliczoną ilość Uniwersalnych Praw Wszechświata.

To opowieść o tajemniczym miejscu ukrytym wysoko w alpejskich górach, niedostępnym oczom zwykłego śmiertelnika. Bohater nieoczekiwanie spotyka członków Bractwa Mistrzów duchowego wymiaru życia tworzących grono szlachetnych Istot czuwających nad losami ludzkości. Za wysokimi murami wspaniałej samotni, w otoczeniu pięknych ogrodów, zagląda do bogatej biblioteki zawierającej rzadkie księgi, do tajemniczej pracowni alchemicznej, w której powstaje szczere złoto, ma też okazję rozmawiać z osobistościami, których życie w ziemskim wymiarze dobiegło końca, pozostają jednak w pełni świadomymi przewodnikami duchowymi.

SKU: 1018847 Kategoria:

Opis

Mistrzowie, którzy tam przebywają wiedzą, że myśl jest twórcza, ma moc nadawania kształtu i sensu światu. Pałac jest zatem czymś w rodzaju kuźni idei i myśli, które następnie zostaną przekazane ludzkości dla wspierania jej dalszego rozwoju, kształtowania nowych postaw, propagowania idei życia w poczuciu braterstwa i harmonii wszystkich istot. Książka opisuje uduchowionych ludzi studiujących Prawdę zrzeszających się w organizacji Bractwa Różokrzyżowców angażujących swoje walory duchowe, inteligencję i potrzebę pomagania innym celem rozwijania świata i służenia mu.

Cytaty z książki Helena P. Bławatska:

Piszę te słowa w małej wiosce położonej w Alpach, w południowej Bawarii niedaleko od granicy austriackiej. Wciąż mam żywo w pamięci wrażenia z wczorajszego dnia; doświadczenia, które je wywołały, były dla mnie równie rzeczywiste, jak wydarzenia codziennego życia, a mimo to miały tak niezwykły charakter, że trudno mi przyjąć, iż były czymś więcej niż snem.

(…)

Wkrótce byłem już na ścieżce i wędrowałem coraz dalej przez dolinę wzdłuż rzecznego koryta; ale rzeka tutaj była tylko małym strumieniem, wijącym się i tańczącym wokół kamieni, podczas gdy niżej, gdzie się poszerzała, płynęła majestatycznie i spokojnie przez równiny.

(…)

Bo czym ostatecznie jest ta istota, którą nazywamy człowiekiem? Czym jest ten żywy zwierzęcy organizm zbudowany z krwi, kości, nerwów i umysłu, który żyje przez chwilę, a potem umiera i który tak ogromna większość ludzi ma w tak wysokim poważaniu, jakby był ich nieśmiertelnym ja, dla którego wygody często rezygnują z szacunku do siebie, godności, honoru i cnoty? Czy jest on czymś więcej niż zwierzęciem, w którym dominuje wyższa aktywność intelektualna niż w przypadku pozostałych zwierząt? Czy to możliwe, że ta mentalna aktywność jest mechaniczną, chemiczną i fizjologiczną aktywnością niższej materii? A jeśli nie, co jest jej przyczyną i czy może ona przetrwać niezależnie od formy? Czym jest człowiek bez inteligencji? Jeśli inteligencja, jak to być musi, jest atrybutem ducha, czym jest człowiek bez ducha i bez duchowej inteligencji?

Kiedy medytowałem nad tymi pytaniami, usłyszałem tuż obok czyjś bezmyślny śmiech.

(…)

Twarz karła, bo był w istocie karłem, wykrzywiła się w szerokim uśmiechu. „Mistrz każe, bym cię do niego zaprowadził”, odparł. Zdumiałem się, słysząc te słowa, lecz pamiętając,  że nie można spodziewać się po nim inteligentnej odpowiedzi, zapytałem: „Kim jest twój pan?”. „Imperatorem”, powiedział, a ja dojrzałem w jego wzroku błysk inteligencji. Ton jego głosu wskazywał na to, że kimkolwiek był ów Imperator, bez wątpienia wymagał absolutnego posłuszeństwa. Próbowałem dowiedzieć się czegoś więcej, kim jest Imperator i gdzie mieszka, ale moje wysiłki wyciągnięcia informacji od kogoś, kto ewidentnie był idiotą, spełzły na niczym, bo uśmiechał się tylko i powtarzał wypowiedziane już zdanie. Postanowiłem więc ostatecznie pójść z nim i przekonać się, jak się rozwinie ta przygoda.

(…)

Podążałem za moim dziwnym towarzyszem i wkrótce ponownie znaleźliśmy się na ścieżce biegnącej wzdłuż strumienia płynącego leniwie po dnie wyłożonym białymi kamykami. Woda była płytka, co wskazywało, że znajdujemy się niedaleko od jej źródła. Kiedy zbliżyliśmy się do tajemniczej góry, jej kamienne ściany zdawały się wznosić prostopadle przed nami i nie dostrzegłem miejsca, po którym mógłby się po nich ktokolwiek wspiąć. Dopiero po jakimś czasie zauważyłem szczelinę w skale tworzącą coś w rodzaju jaskini albo tunelu. Weszliśmy do niego i teraz widziałem, że przechodził przez gigantyczną ścianę na wylot, prosto do kolejnej doliny. Znalazłszy się u wyjścia z tunelu, aż krzyknąłem z radości i zdumienia, bo ujrzałem przed sobą doprawdy piękny widok.

(…)

Stałem oniemiały w obliczu tak subtelnego piękna. Mój towarzysz sprawiał wrażenie, iż wie, co czuję, bo on także przystanął i zaśmiał się, jakby ucieszył go mój zachwyt. Cisza, jaka nas spowijała, byłaby kompletna, gdyby nie szum katarakty dobiegający z lewej strony. Wodospad zawisł nad stromą przepaścią niczym sznur płynnego srebra oparty o ciemnoszarą skałę. Jego monotonny szum w panującej ciszy przywiódł mi na myśl szum rzeki czasu w wymiarze wieczności; znajdowałem się w innym świecie niż ten, do którego przywykłem; po drugiej stronie tunelu powietrze było czystsze, światło bardziej eteryczne, a trawa bardziej zielona. Wszedłem do doliny spokoju, rajskiej krainy szczęśliwości.

(…)

Ta niezwykła scena głęboko mnie zdumiała, ale nie miałem czasu na zastanowienie, bo nieznajomy zbliżył się, by mnie powitać. Był mniej więcej trzydziestopięcioletnim mężczyzną o wysokiej i postawnej sylwetce. Jego łagodne i życzliwe spojrzenie emanujące energią duchową wydawało się przenikać mnie na wskroś. Miałem wrażenie, jakby czytał mi w myślach. „Bez wątpienia”, pomyślałem, „ów człowiek jest Adeptem!” (Określenie Adept zostało w tej książce użyte w znaczeniu Wniebowstąpiony Mistrz, przyp. tłum.).

„Tak”, odparł nieznajomy, „wpadłeś w ręce Adeptów, o których tak wiele rozmyślałeś i których tak bardzo pragnąłeś poznać. Zaprowadzę cię do naszej świątyni.

(…)

Przyjrzałem mu się uważniej i teraz wydało mi się, jakby nie był mi tak zupełnie obcy. Było w nim coś znajomego, jakbyśmy znali się od lat, choć nie potrafiłem połączyć go z żadnym konkretnym wspomnieniem. Na próżno głowiłem się, kiedy i gdzie mogłem go spotkać, a przynajmniej spotkać kogoś, kto go przypominał. Imperator tego „Towarzystwa Różokrzyżowego”, bo to był on we własnej osobie, ponownie odpowiedział na moją niewyrażoną myśl: „Masz rację; nie jesteśmy sobie obcy, bo często towarzyszyłem ci i stałem u twego boku, choć ty mnie nie widziałeś. Przesyłałem ci idee, nad którymi rozmyślałeś, opracowywałeś je i zapisywałeś. Co więcej, odwiedzałeś to miejsce wiele razy, gdy twoje zwierzęce ciało zasypiało i rozmawiałeś ze mną i innymi braćmi. Kiedy jednak twoja dusza powracała do swojego domu z ciała i krwi, nie zachowywała pamięci o wydarzeniach, które miały tu miejsce, po przebudzeniu nie pamiętałeś więc żadnego ze swoich transcendentalnych przeżyć. Pamięć zwierzęcej formy zachowuje jedynie wrażenia czerpane drogą zmysłów zewnętrznych; pamięć ducha budzi się, gdy osiągamy stan duchowej koncentracji”.

(…)

Powiedziałem Imperatorowi, że to najszczęśliwszy dzień w moim życiu i żałuję tylko, że nie będę mógł pozostać w tym miejscu na zawsze, bo czuję, iż nie jestem godzien bycia częścią społeczności istot tak dalece szlachetniejszych ode mnie.

„Nie pozwolimy ci stąd odejść zbyt szybko”, odparł Mistrz. „Będziesz miał dość czasu, by przekonać się, jak żyjemy. Jednak nie możesz tymczasem zostać tu na zawsze. Masz inne obowiązki, a poza tym nie wyzbyłeś się wielu niższych, zwierzęcych cech. Nie oparłyby się one długo niszczycielskiemu wpływowi czystego, duchowego powietrza w tym miejscu, a jako że nie wykształciłeś jeszcze wystarczająco dużo prawdziwie duchowych cech w organizmie, które uczyniłyby go odpornym i silnym, pozostając tutaj, szybko straciłbyś siły i zwiądł niczym suchotnik; byłbyś bardzo nieszczęśliwy i ostatecznie umarłbyś.”

(…)

„Mistrzu”, rzekłem, „czy mogę przynajmniej mieć nadzieję, że będąc tutaj poznam tajemnicę tych wielkich duchowych mocy, które posiadacie; które, jak mówią, umożliwiają wam transformację jednej rzeczy w drugą, transmutację niskich metali w złoto?”.

„Nie ma w tym nic tajemniczego ani cudownego, przyjacielu”, odrzekł Imperator. „Te procesy nie są bardziej cudowne niż zwykłe zjawiska naturalne, które oglądamy każdego dnia. Są one tajemnicą tylko dla tych, czyje uprzedzenia i błędne rozumowanie nie pozwalają dostrzec prawdy, poznać mocy ducha kontrolującej materię za pośrednictwem duszy. Nie powinniśmy się im dziwić bardziej niż księżycowi obracającemu się wokół ziemi albo procesowi wzrostu drzewa. To wszystko jest tylko efektem działania jednej pierwotnej siły nazywanej Wolą, która powołała do istnienia ten świat. Przejawia się ona na różne sposoby jako siła mechaniczna albo duchowa moc; niezmiennie jednak stanowi tę samą boską potęgę Woli oddziałującej za pośrednictwem ludzkiego organizmu, kierującej nim swoją inteligencją.”

(…)

Weszliśmy do obszernego przedsionka wyłożonego kamiennymi płytami. Pośrodku, na postumencie, stał posąg Gautamy Buddy. Na ścianach dostrzegłem wypisane złotą czcionką fragmenty najważniejszych nauk starożytnych mędrców. Po prawej i lewej stronie znajdowały się drzwi, za którymi długie korytarze wiodły do pomieszczeń zajmowanych przez Braci, ale drzwi naprzeciwko wejścia wychodziły na piękny ogród, gdzie rosło wiele roślin i drzew, jakie zwykle spotykamy tylko w klimacie tropikalnym. Na drugim krańcu ogrodu wznosił się budynek z białego marmuru zwieńczony kopułą, którą ujrzałem z daleka, wychodząc z tunelu. Na szczycie kopuły siedział srebrny smok na złotej kuli.

(…)

„To”, rzekł Imperator, „jest sanktuarium naszej świątyni, do którego nie wolno ci wejść. Gdybyś spróbował to zrobić, twoja osobowość zginęłaby nagłą śmiercią. Ale nawet gdyby udało ci się przeżyć, nic byś na tym nie zyskał, bo to wnętrze spowija mrok dla tych, którzy nie wnoszą doń własnego duchowego światła, niegasnącej latarni boskiej inteligencji, która rozprasza ciemności”.

(…)

„Na tych obrazach”, objaśniał Mistrz, „przedstawiono różne klasztory albo siedziby lamów naszego zakonu. Ten, przed którym stoisz, znajduje się nad jeziorem w głębi Tybetu. Mieszkają w nim niektórzy z naszych najwyższych Adeptów. Każdy obraz ukazuje także część kraju, w którym stoi klasztor, dla zrozumienia ogólnego charakteru otoczenia. Każdy z malunków ma jednak także wartość ukrytą, którą dostrzeżesz, jeśli skoncentrujesz się na wybranym fragmencie”.

(…)

Lecz Imperator odparł: „Członkiem naszego szlachetnego zakonu nie może zostać człowiek, którego wiedza ogranicza się do dogmatów, przekonań, kredo lub do zaczerpniętych od innych opinii, bezpośrednio albo z książek. To nie jest prawdziwa wiedza. Prawdziwa wiedza to ta, którą urzeczywistniamy w sobie, a to, co powszechnie nazywacie wiedzą, jest tylko kwestią zapamiętania. Możemy przechowywać pamięć o niezliczonych zjawiskach i mogą one być prawdziwe albo fałszywe; ale nawet jeśli są prawdziwe, opinie nie zawierają prawdziwej wiedzy. Prawdziwej wiedzy nie można nikomu przekazać, można tylko doprowadzić kogoś do miejsca, w którym ją uzyska. Każdy musi jednak sam pojąć prawdę, nie tylko intelektualnie, lecz także intuicyjnie, w swoim sercu.

(…)

Chcąc zyskać prawdziwą wiedzę, musimy poczuć prawdę danej rzeczy, zrozumieć jej prawdziwą naturę. Wiara w jakąś prawdę niepopartą prawdziwą wiedzą jest przesądem. Wiele waszych naukowych, filozoficznych i teologicznych spekulacji opiera się na przesądzie, a nie na prawdziwej wiedzy albo samoświadomości. Nauka i wiedza waszych współczesnych filozofów i teologów opiera się na opiniach, dlatego zagrażać będą jej zawsze nowe odkrycia niezgodne z ich stworzonymi sztucznie systemami. Prawdzie nie sposób zaprzeczyć; ona nie potrzebuje argumentacji i raz dostrzeżona dzięki duchowej zdolności percepcji, raz zrozumiana duchową inteligencją człowieka, ukazuje prawdziwą wiedzę, z którą nie sposób dyskutować.

(…)

Weszliśmy do biblioteki, w której na niezliczonych półkach stały tysiące książek. Zauważyłem wiele starożytnych egzemplarzy, o których słyszałem, lecz nigdy ich nie widziałem. Były tam przepowiednie, o których mówiono, że zostały spalone; księgi Hermesa Trismegistosa, z których świat słyszał tylko o jednej, a także wiele innych dzieł bezcennych dla antykwariusza czy studenta filozofii hermetycznej. Zastanawiałem się, jak Bracia weszli w posiadanie tych skarbów.

„Zadajesz sobie pytanie, jak znaleźliśmy się w posiadaniu książek uznanych za zaginione”, odezwał się Imperator. „Wszystko, a zatem każda książka, jaka kiedykolwiek istniała, pozostawia po sobie niezatarty ślad w świecie astralnym i stosując pewne tajemne metody można odtworzyć ten ślad z uniwersalnych magazynów, z pamięci natury, by nadać mu widzialny, namacalny kształt materialny. Pracę tę wykonują niektórzy z naszych Braci i to dzięki nim odzyskaliśmy owe skarby bez nakładów finansowych, choć i tak nie byłyby możliwe do zdobycia za żadne pieniądze.”

(…)

„To znaczy”, podjąłem, „że wasz zakon wywiera potężny wpływ na światową politykę; dlaczego zatem nie próbujecie zniwelować wielkiego zła, jakie nęka nasz świat od wieków? Dlaczego pozwoliliście, by takie potwory jak Neron czy Kaligula w ogóle istniały? Dlaczego pozwoliliście na koszmar Inkwizycji? I na terror Rewolucji Francuskiej? Dlaczego nie zniszczyliście takich zbrodniarzy, jak Ludwik XI, i innych?”.

„Niestety, obowiązuje nas pewne prawo sprawiedliwości, którego działaniem poszczególne jednostki zdolne są wyrządzać innym zło, a nam nie wolno się temu przeciwstawić, ponieważ jest to konieczne dla procesu ewolucji ludzkości”, odparł Adept. „Tak jak chirurg musi czasem zadać ból, by usunąć nowotwór i ocalić życie pacjenta, tak często niezbędne jest oczyszczenie organizmu całego narodu, by przywrócić mu zdrowie. Mówi się, że zło jest błogosławieństwem w przebraniu i Bóg może przeprowadzić swoje cele, nawet posługując się narzędziem podłości i nieprawości.”

(…)

„A jednak”, przerwałem mu, „sądzę, że moglibyście interweniować w niektórych przypadkach, by uchronić ludzi przed aktami niegodziwości, będącymi przyczyną ich późniejszego cierpienia”.

Odrzekł: „To prawda, że moglibyśmy sterować ludzkością, gdyby była automatami, moglibyśmy nakłonić ją do postępowania zgodnie z naszą wolą, pozostawiając w niej przekonanie, że działa samodzielnie. Takie działanie byłoby jednak sprzeczne z regułami naszego zakonu i wbrew wielkiemu prawu, według którego każdy człowiek tworzy swoją własną karmę. Możemy więc doradzać naszym wyznawcom, lecz nie wolno nam ograniczać swobody ich umysłów”.

(…)

Ogarnęło mnie silne pragnienie wstąpienia do Towarzystwa Różokrzyżowców, lecz nie ośmieliłem się go wyrazić. Mistrz, czytając w moich myślach, powiedział:

„Przyjmujemy do naszego kręgu każdego, kto posiada niezbędne kwalifikacje, przekonasz się jednak, że nie są one udziałem wszystkich. Nie można ich nikomu przekazać, a jest rzeczą dobrze znaną, nawet w najniższych kręgach wiedzy tajemnej, że Adepta nie można stworzyć, musi on dorosnąć do tej pozycji.”

(…)

Adept umilkł, a w mojej głowie zaroiło się od pytań, na które nie znajdowałem odpowiedzi: „Czymże więc jest natura i czym jest człowiek? Po co żyję na tym świecie? Czy istniałem już wcześniej, a jeśli tak, to skąd przyszedłem? Jaki jest sens mojej egzystencji i jaki będzie jej koniec?”.

Czytający mi w myślach Adept powiedział: „Człowiek śmiertelny, jakim go znacie, jest zwierzęciem obdarzonym intelektem, wiodącym senny żywot pośród marzeń sennych, które mylnie bierze za rzeczywistość. Prawdziwy człowiek jest istotą niebiańską, duszą mieszkającą tymczasowo w ciele materialnym. Boska, duchowa iskra znalazła w ludzkim organizmie odpowiednią glebę dla kiełkowania i wzrostu człowieka nieśmiertelnego, jak to opisał święty Paweł, nazywający tę iskrę boskiej świadomości ziarnem zasianym w korupcji i wyrosłym w czystości. Ten duchowy człowiek jest w każdym z nas osobowym Bogiem i Odkupicielem. Chociaż nie jesteśmy świadomi procesów zachodzących w jego niewidzialnym organizmie, ma niewielką możliwość kierowania i kontrolowania tych procesów. Przypomina roślinę, której rozwój zależy od tego, co nieświadomie przynoszą jej wiatry i deszcze, albo od tego, co przypadkiem znajdzie się w jej otoczeniu. Nie posiada zdolności hamowania ani wspierania własnego rozwoju. Dopiero kiedy człowiek pozna własną duszę, gdy uświadomi sobie procesy zachodzące w jej organizmie i nauczy się nad nimi panować, zyska władzę nad własnym rozwojem. Będzie mógł czerpać albo odrzucać energie psychiczne, które napływają do jego otoczenia, stanie się panem siebie i osiągnie – by tak rzec – zdolność psychicznej lokomocji. Stanie się wówczas kimś wyższym od człowieka nieposiadającego tej wiedzy i mocy, jak zwierzę jest wyższe od rośliny; bo podczas gdy zwierzę może samodzielnie szukać dla siebie pożywienia, wybierając to, które mu odpowiada, roślina jest przykuta do jednego miejsca, a jej życie zależy w całości od warunków w nim panujących. Ignorant jest zależny od warunków, jakie dla niego przygotowano; człowiek mądry może wybierać to, co mu odpowiada”.

(…)

„Ale jaki jest cel tego wszystkiego i jak to się skończy?”, spytałem.

„Na koniec”, odparł, „dusza ludzka osiągnie stan najwyższej błogości wynikający ze świadomości, że jest ona wszystkim i nie istnieje nic poza nią. Celem zaś jest to, by człowiek śmiertelny zyskał nieśmiertelność, by stał się doskonałym narzędziem dla manifestacji boskiej mądrości”.

(…)

Od czasu publikacji Doktryny tajemnej opinie uczonych i teologów zostały mocno nadwątlone. Świat poznał prawdy znane starożytnym, niemal całkowicie zapomniane w naszej współczesnej epoce materializmu. Prawdy o tym, że człowiek nie jest skończonym bytem, niezdolnym do dalszego organicznego rozwoju, że jego ciało i umysł podlegają nieustannej transformacji i przemianie, a transformacja nie zachodzi tam, gdzie nie ma substancji, bo siła nie może istnieć bez substancji. Uczeni przekonali się więc, że ich nauka jest dziedziną obejmującą zaledwie niewielką cząstkę tej tajemniczej istoty zwanej człowiekiem. Oto poznali tylko jego postać zewnętrzną, powłokę, lecz nie moc działającą za pośrednictwem formy nazywanej ciałem fizycznym.

(…)

Mnie także zrobiło się przykro, że nie mam możliwości założenia nowej akademii i po raz pierwszy pożałowałem, że nie jestem wystarczająco bogaty, by choć podjąć taką próbę. Imperator odczytał tę moją myśl i rzekł:

„Jesteś w błędzie; to nie brak pieniędzy powstrzymuje nas przed wprowadzaniem tych idei w życie; to obecny brak odpowiednich ludzi, którzy mogliby zamieszkać w konwentach. Doprawdy, bylibyśmy marnymi alchemikami, gdybyśmy nie potrafili wytwarzać złota w dowolnej ilości, jeśli miałaby z tego wynikać realna korzyść dla ludzkości. Zapewniam cię, że potrafimy to zrobić. Ale złoto jest przekleństwem ludzkości, a my nie chcemy pogłębiać jej cierpień. Rozdając złoto ludziom sprawisz, że zaczną domagać się więcej; przekazując im moc, przemienisz ich w diabły. Nie, nie potrzebujemy złota, lecz ludzi, którzy łakną prawdziwej mądrości. Tysiące ludzi pragną wiedzy, lecz bardzo niewielu mądrości. Rozwój intelektualny, przenikliwość, zręczność, manipulacja, to wszystko ludzie biorą dziś za oznaki rozwoju duchowego, ale bardzo się mylą. Zwierzęcy spryt nie jest inteligencją, zręczność nie jest mądrością, a większość waszych uczonych ludzi nie potrafi przyjąć prawdy.

ISBN 13: 978-83-66388-80-2
EAN: 9788366388802

Informacje dodatkowe

Waga 250 g
Wymiary 14,5 × 20,5 cm
Autor

Helena P. Bławatska

Książka

okładka miękka

Objętość

122 strony