C. W. Leadbeater
Życie wewnętrzne
Tom 1

44,00 

Tom 1 rozważa na początku kwestię Wniebowstąpionych Mistrzów, omawia w szczegółach, kim są i jakie mają cele. Opisuje najważniejszych Mistrzów kierujących w obecnych czasach ewolucją na naszej planecie. Autor przestawia postać planetarnego Chrystusa i rolę, jaką pełni w wewnętrznym rządzie świata. Mówi o pracy Mistrzów, którzy wypełniają ją z poziomu swoich ciał subtelnych, ale również i tych fizycznie inkarnowanych na ziemi.

SKU: 1016053 Kategoria:

Opis

Mistrzowie szkolą uczniów, za pomocą których w dużej części realizują swoje plany. Wielu jest też ludzi, którzy wykonują pracę dla Mistrzów i są wprawdzie świadomi bratniej dłoni, jednak nie do końca potrafią rozpoznać źródło takiej pomocy. Tylko dzięki takiemu wsparciu otrzymanemu z góry ludzkość osiągnęła swój obecny poziom rozwoju. Cała ewolucja wzięła bowiem początek od Istoty Boskiej, a my jesteśmy iskrami Boskiego płomienia, do którego kiedyś powrócimy. Autor wspomina pradawne misteria, które służyły przeprowadzaniu uczniów przez inicjacje wiodące do coraz wyższych poziomów świadomości.

W drugiej części C.W. Leadbeater przedstawia najważniejsze religie, jakie powstały na naszej planecie. Opowiada o buddyzmie, chrześcijaństwie, hinduizmie oraz o tym, który z Mistrzów był ich założycielem.

Cytaty z książki C. W. Leadbeater  Życie wewnętrzne Tom 1:

Uczniowie nauk tajemnych – nawet ci, którzy studiują je od wielu lat – nie potrafią czasem ujrzeć mistrzów takimi, jakimi są oni naprawdę. Często przekonywałem się, że uważa się ich za anioły albo dewów, za istoty przewyższające nas tak dalece, że niemożliwością jest uzyskać od nich jakąkolwiek pomoc. Ich wielkość jest niezaprzeczalna i pod tym względem dystans dzielący nas od nich może wydawać się niewyobrażalny; z innego punktu widzenia jednak są oni wciąż bardzo blisko nas, współczują nam, pozostają przy nas i są jak najbardziej realni. Aby rozjaśnić nieco tę kwestię, spróbujmy przede wszystkim zdefiniować pojęcie „mistrza”.

Mistrzem jest zawsze ten, kto przynależy do Wielkiego Białego Braterstwa – kto osiągnął wystarczający poziom, by przyjmować uczniów. Wielkie Białe Bractwo jest organizacją odmienną od wszystkich istniejących na świecie i z tego powodu często źle rozumianą. Mówi się o niej czasem jako o Bractwie z Himalajów albo Tybetu i wyobraża sobie jako grupę hinduskich ascetów zamieszkujących wspólnie w jakimś klasztorze położonym w niedostępnych górach. To wyobrażenie wypływa być może stąd, że dwaj bracia najbardziej zaangażowani w proces tworzenia Towarzystwa Teozoficznego mieszkają obecnie w Tybecie i żyją w ciałach Hindusów. Aby jednak właściwie zrozumieć fakty, lepiej jest obrać inny punkt widzenia.

(…)

Niewielką liczbę tych Mistrzów, którzy wciąż dla nas pracują, musimy podzielić na dwie grupy: tych, którzy wciąż zachowują ciała fizyczne, i tych, którzy się ich wyzbyli. Tych drugich nazywa się często Nirmanakaya. Trwają oni w zawieszeniu pomiędzy tym światem a nirwaną i poświęcają cały swój czas i energię dla wytwarzania sił duchowych służących dobru ludzkości. Siły przez nich gromadzone tworzą coś w rodzaju zbiornika, z którego mistrzowie i ich uczniowie mogą czerpać w swojej pracy dla ludzkości. Nirmanakaya, który pozostaje w kontakcie z niższymi wymiarami, bywa z tego powodu nazywany nieszczęśliwym, lecz niesłusznie. Chodzi tu o to, że nie odczuwa on radości płynącej z pracy w wyższych wymiarach, wymiarach nirwanicznych. Postanowił pozostać w niższych wymiarach, by pomagać tym, którzy wciąż cierpią. To prawda, że powrót z wyższego życia do tego świata przypomina zejście z wyżyn wypełnionych świeżym powietrzem i blaskiem słońca do mrocznych i cuchnących lochów, jednakże ten, który decyduje się na to, by pomagać innym opuścić lochy, wcale nie jest nieszczęśliwy, a przeciwnie, jest pełen radości płynącej z faktu pomagania innym, niezależnie od tego, jak wielka przepaść dzieli oba światy, jak straszne jest uczucie zniewolenia i presji. Zaiste ten, kto odrzucił taką możliwość niesienia pomocy, musiał poczuć się bardziej nieszczęśliwym, bardziej pełnym skruchy. Gdy raz naprawdę ujrzeliśmy duchową niedolę świata i stan tych, którzy potrzebują tej pomocy, już nigdy nie będziemy obojętni jak ci, którzy tego nie widzieli.

Na szczęście ci z nas, którzy to widzieli i zrozumieli, dysponują środkami, dzięki którym mogą skutecznie pomagać światu. I choć nasze wysiłki mogą przynosić znikome skutki w porównaniu z ogromną siłą Nirmanakaya, możemy i my dodać nieco do wielkiego rezerwuaru dostępnej mocy. Każdy nasz przejaw współczucia albo oddania przynosi podwójny efekt – osobie, do której jest skierowany, i nam samym. Współczucie albo oddanie, które dodatkowo pozbawione jest jakiejkolwiek myśli o sobie, przynosi jeszcze jeden skutek. Zwykłe współczucie czy oddanie, choćby szlachetne, przepływa w zamkniętym kole, choćby było ono wielkie, i w efekcie powraca do tego, kto je wysłał. Ale oddanie albo współczucie osoby prawdziwie bezinteresownej płynie po otwartym łuku i choć niektóre jego skutki oddziałują z konieczności na nadawcę, największa i najszlachetniejsza część tej siły wznosi się ku samemu Logosowi, którego reakcja, wspaniała dobroczynna energia, którą On nieustannie wysyła, spływa do tych wielkich zasobów energii pomocnej całej ludzkości. Tak więc w mocy każdego z nas, nawet tych najsłabszych i najbiedniejszych, jest pomagać światu w ten najpiękniejszy możliwy sposób. Możemy wzbogacać zasoby tej duchowej siły, będącej w istocie prawdą leżącą u podłoża katolickiej idei spełniania dobrych uczynków.

(…)

Jeszcze mniejsza jest liczba Mistrzów, którzy zachowali swoje ciała fizyczne i pozostają z nami w bliższym kontakcie. Piastują oni określone stanowiska i wykonują pracę niezbędną dla naszej ewolucji. To właśnie ich nazywa się czasem Wielkim Białym Bractwem albo Hierarchią Wiedzy Tajemnej. Stanowią oni więc bardzo małą grupę wysoko zaawansowanych w rozwoju ludzi niebędących przedstawicielami jednego narodu, lecz całego świata. Nie żyją oni w jednym miejscu pod względem fizycznym, choć komunikują się nieprzerwanie w innych wymiarach. Ponieważ nie muszą się inkarnować, kiedy zużywa się jedno ich ciało, mogą wybrać sobie inne, najbardziej odpowiednie dla pracy, którą pragną wykonywać. Dlatego nie musimy przywiązywać wielkiego znaczenia do ich narodowości, której aktualnie są przedstawicielami. Obecnie kilkanaście tych istot żyje jako Hindusi, jedna jako Tybetańczyk, jedna jako Chińczyk, co najmniej dwie jako Anglicy, jedna jako Włoch, Węgier, Syryjczyk i Cypryjczyk. Jak już mówiłem, narodowość nie ma tu znaczenia, wspominam o tym jedynie, by pokazać, że błędem byłoby myśleć o panującej Hierarchii jako o przynależnej wyłącznie do jednej rasy.

Szacunek nie pozwala nam mówić zbyt wiele o wielkim zarządzającym tą Hierarchią, w którego rękach leżą losy kontynentów, w imieniu którego udzielane są wszystkie inicjacje. Jest on jednym z bardzo niewielu pozostających dziś na ziemi Władców Płomienia, jednym z Dzieci Płomiennych oparów, Wielkich Istot, które przybyły tu z Wenus prawie osiemnaście milionów lat temu, by wspomagać i kierować procesem ewolucji naszej linii ludzkości. Te Wielkie Istoty nie przyjęły wówczas ciał naszej niewykształconej jeszcze ludzkości. Stworzyły dla siebie ciała pozornie przypominające ludzkie siłą swojej wizji i uczyniły z nich trwałą materializację. W tamtym okresie i długo po tym żaden człowiek nie osiągnął wystarczającego poziomu rozwoju, by móc pełnić jakieś wysokie stanowisko w tej Hierarchii. Dlatego potrzebowaliśmy i otrzymaliśmy tę pomoc z zewnątrz. Stopniowo, w miarę postępów rozwoju ludzkości, stawaliśmy się coraz bardziej samodzielni, a wielcy Władcy Płomienia mogli odejść, by wspierać procesy ewolucji innych istot. Jeden z Nich pozostał jednak z nami, pełniąc najwyższe stanowisko – króla, który kieruje i kontroluje cały proces ewolucji na tej planecie – nie tylko ewolucji ludzkiej, zwierzęcej, roślinnej, mineralnej i pierwiastkowej, ale również ewolucji wielkich nieludzkich królestw duchów natury i dewów, które czasem znajdują się na dużo wyższym poziomie niż nasze.

(…)

Osiągnięcie stanu buddy nie jest po prostu osiągnięciem stanu oświecenia; jest również przyjęciem wielkiej, określonej inicjacji, a człowiek, który podjął tę ścieżkę, nie może się ponownie inkarnować na ziemi, musi przekazać swoje dzieło następcy, by następnie opuścić ten świat ostatecznie.

Pan Gautama pozostaje jednak do pewnego stopnia w kontakcie ze światem, któremu wciąż pragnie pomagać. Raz w roku pokazuje się adeptom bractwa, by przekazać im swoje błogosławieństwo, a za ich pośrednictwem błogosławić również światu. Ci, którzy wiedzą, jak to zrobić, wciąż jeszcze mogą nawiązać z nim kontakt. Pani Besant opowiedziała nam w swoich najnowszych publikacjach, jak inkarnował się wiele razy jako wielki nauczyciel wcześniejszych podras rasy aryjskiej, jak został Hermesem – twórcą misteriów egipskich – pierwszym i największym Zaratustrą, twórcą kultu słońca i ognia, oraz Orfeuszem, twórcą misteriów greckich. Nie były to, rzecz jasna, jedyne Jego wcielenia, bo w toku naszych badań nad przeszłością widzieliśmy Go także jako założyciela innych religii.

(…)

Pomocną może okazać się dla nas świadomość, że nasi mistrzowie są także ludźmi, pamięć o tym, że wielu z nich jeszcze niedawno występowało jako postaci historyczne. Na przykład Mistrz K.H. urodził się w Europie jako Pitagoras. Wcześniej był egipskim kapłanem Sarthonem oraz najwyższym kapłanem świątyni w Agade, znajdującej się na terenie Azji Mniejszej, gdzie został zamordowany podczas rzezi mieszkańców dokonanej przez barbarzyńskich najeźdźców. Przyjął wówczas ciało greckiego rybaka, który utonął podczas próby ucieczki i w tym właśnie ciele podróżował do Persji, gdzie okazał wielką pomoc ostatniemu z zaratustrian, twórcy współczesnej formy religii mazdaizmu. Później był kapłanem w świątyni Jowisza w Rzymie, a jeszcze później Nagarjuną, wielkim nauczycielem buddyjskim. Natrafialiśmy wielokrotnie na jego ślady podczas prowadzonych przez nas badań nad poprzednimi wcieleniami członków naszej grupy i niemal zawsze występował on jako kapłan albo nauczyciel.

Podczas tych badań nad przeszłością natrafialiśmy także często na ucznia Jezusa, który miał w Palestynie zaszczyt użyczyć swojego ciała Chrystusowi. W rezultacie otrzymał on wcielenie Apoloniusza z Tiany i w jedenastym wieku pojawił się w Indiach jako nauczyciel Ramanujacharya, który ożywił praktykę oddania w hinduizmie i wzniósł ją na wysoki poziom.

(…)

Możemy się więc przekonać, że proces ewolucji świata nie został pozostawiony samemu sobie, jak sądzą niektórzy. Przeciwnie, jest kierowany. Nadzoruje go Hierarchia Adeptów na tyle, na ile to jest możliwe, pozostawiając jego uczestnikom wolną wolę. Członkowie Bractwa za pośrednictwem swoich pomocników nieustannie pracują z ważnymi osobami tego świata, doradzając im i sugerując, kierując je ku budowaniu wspaniałej przyszłości Uniwersalnego Bractwa po zakończeniu wojny [mowa o pierwszej wojnie światowej, przyp. tłum.]. Musimy jednak pamiętać o karmie wszystkich żyjących ludzi, którą należy uszanować. Bez wątpienia byłoby łatwiej zmusić świat do szybszego postępu, lecz nie służyłoby to dobru ludzi. Mistrz K.H. napisał do mnie kiedyś w liście: „Oczywiście, mógłbym ci powiedzieć, co dokładnie powinieneś zrobić, a ty z pewnością byś to zrobił, ale wtedy karma tego uczynku byłaby moją, nie twoją, ty sam zaś zyskałbyś jedynie karmę posłuszeństwa”.

Ludzie muszą się nauczyć nie być wyłącznie inteligentnymi sługami; muszą się nauczyć współpracować z mistrzami, bowiem pewnego dnia sami będą wykonywali ich pracę. Muszą się przygotować do przejęcia większej odpowiedzialności w przyszłości, ćwicząc się w wypełnianiu drobnych powinności. To prawda, że czasem ktoś z nas staje przed jakąś wielką okazją do podjęcia odpowiedzialności za sprawy wagi światowej, lecz zdarza się to raz na kilkaset lat. W takich przypadkach możemy przyjąć na siebie tę odpowiedzialność albo przeoczyć okazję, wszystko zależy od treningu w wykorzystywaniu drobnych sposobności, jakie nadarzają się nam każdego dnia, pozwalając nam wykształcić odpowiednie nawyki, by we właściwej chwili zareagować automatycznie. Okazje do czynienia dobra lub zła zwykle są czymś niewielkim w perspektywie światowej; gdy jednak nauczymy się zawsze wybierać dobro w drobnych sprawach, Wielkie Bractwo poczuje, że może nam zaufać w większych.

(…)

Mistrzowie nie przejawiają zewnętrznie żadnych cech szczególnych, dzięki którym moglibyśmy ich rozpoznać, choć cechuje ich wielki spokój i życzliwość. Na ich twarzach niezmiennie maluje się radość i pogoda ducha, spokój wykraczający poza wszelkie zrozumienie. Większość z nich jest niezwykle przystojna, ponieważ ich ciała fizyczne są doskonałe, przestrzegają zasad higieny, a przede wszystkim nigdy się niczym nie martwią. Większość z nas wciąż ma do przepracowania wiele skutków karmicznych, co poza innymi rzeczami wpływa na wygląd naszych ciał fizycznych. Adepci dawno już przepracowali swoją karmę, dlatego ich ciała fizyczne są doskonałą ekspresją w wymiarze fizycznym augoeides [ciała świetlistego, przyp. tłum.] albo uświęconego ciała ego. Tak więc ciało mistrza jest nie tylko doskonale piękne, także każde inne ciało, jakie może przyjąć w kolejnych wcieleniach, będzie niemal dokładnym odtworzeniem starego, nie musi on w nim bowiem niczego modyfikować.

Innym godnym uwagi faktem jest to, że są oni w stanie zachować swoje ciała fizyczne dłużej niż my – zawdzięczają to bez wątpienia doskonałemu zdrowiu i brakowi zmartwień. Prawie wszyscy mistrzowie, których znamy, są mężczyznami w kwiecie wieku, jednak w wielu przypadkach ich ciała fizyczne żyją znacznie dłużej niż ciało przeciętnego człowieka. Słyszałem od Madame Bławatskiej, że jej mistrz nie wygląda nawet o dzień starzej od chwili, gdy ujrzała go po raz pierwszy sześćdziesiąt lat temu, gdy była jeszcze dzieckiem. Tylko w jednym przypadku, a mianowicie kiedy ktoś osiągnął poziom adepta w ciele, w którym wciąż żyje, jego twarz przejawia oznaki starzenia; jest to bez wątpienia skutek jakichś skutków karmicznych, które przyniósł ze sobą do tej inkarnacji, sądzę jednak, że gdy wybierze inne ciało, wszystkie te ślady znikną.

Zapewne są oni bardziej milczący niż większość ludzi; ludzie zajęci nie mają czasu na pogawędki, a oni są bez wątpienia najbardziej zajętymi ludźmi na świecie. Ich uczennica, Madame Bławatska, była najbardziej błyskotliwą konwersatorką, jaką spotkałem, nigdy jednak nie wdawała się w rozmowę dla niej samej. Tak samo jest z nimi; mistrz nigdy nie mówi niczego bez określonego zamiaru, a tym zamiarem niezmiennie jest dodawanie otuchy, pomaganie albo przestrzeganie. Zawsze przemawia łagodnie, z najwyższą życzliwością, choć często przejawia żywe poczucie humoru, przy czym żartując nigdy nikogo nie rani, a zawsze rozwesela pośród życiowych trudności, choć zdarza się, że żartem wypowiada jakieś słowa krytyki. Z pewnością człowiek pozbawiony poczucia humoru nie mógłby poczynić postępów w dziedzinie wiedzy tajemnej.

Niewielu jest adeptów, którzy zachowują swoje ciała fizyczne, by wspierać proces ewolucji świata – najwyżej pięćdziesięciu czy sześćdziesięciu. Musimy jednak pamiętać, że ogromna większość nie przyjmuje uczniów, jako że wykonuje odmienną pracę. Madame Bławatska używa pojęcia „adept” w różnym znaczeniu, mówiąc czasem o inicjowanych, a czasem o nieinicjowanych. We wszystkich późniejszych jej pismach zachowaliśmy słowo „inicjowany” dla tych, którzy przeszli przynajmniej pierwszy z czterech wielkich etapów na ścieżce świętości, a pojęcie „adepta” zachowaliśmy wyłącznie w odniesieniu do tych, którzy osiągnęli poziom asekha, kończąc tym samym proces ewolucji w tym łańcuchu światów. Świadomość asekha obejmuje normalnie wymiar nirwany czy też atmy, podczas gdy jego ciało fizyczne funkcjonuje na jawie. Jednakże pośród tych, który już osiągnęli poziom adepta, bardzo nieliczni zachowali swoje ciała fizyczne i pozostają w kontakcie z ziemią, by nieść jej pomoc; jeszcze bardziej nieliczni gotowi są pod pewnymi warunkami przyjąć ludzi na swoich uczniów i tylko im (tej najmniejszej grupie) nadajemy tytuł mistrzów. Mimo że jest ich tak niewielu, pełnią rolę o wielkim znaczeniu, bez ich pomocy bowiem człowiek nie mógłby przejść przez bramy inicjacji.

(…)

Pytacie o Wielką Istotę, którą nazywamy Chrystusem, Panem Maitreja, i o Jego dzieło w przeszłości i w przyszłości. To szeroki temat – a dodatkowo trudno nam o nim mówić swobodnie z powodu obowiązujących nas ograniczeń. Być może warto w tym miejscu wspomnieć, że istnieje coś takiego jak wewnętrzny rząd świata, a w nim ministerstwo zajmujące się sprawami religii – tworzeniem i inspiracją do tworzenia nowych wyznań itd. Na czele tego ministerstwa stoi właśnie Chrystus. Czasem przychodzi On na ziemię, by założyć jakąś wielką religię, a czasem powierza to zadanie któremuś z zaufanych pomocników. Musimy wiedzieć, że od zarania dziejów wywiera On stałą presję w tej mierze, tak że służąca jej moc płynie nieprzerwanie do wszystkich odpowiednich kanałów. Dzięki niej pracuje On symultanicznie w każdej religii, korzystając z pomocy tych, którzy są naprawdę oddani i gotowi do poświęceń.

Fakt, że te religie są w stanie trwonić swoje siły na konflikty pomiędzy jedną a drugą w wymiarze fizycznym, jest oczywiście godny ubolewania, co nie sprawia jednak, że wszystko, co jest w nich dobre, nie może zostać wykorzystane przez tę samą wielką moc. Dotyczy to wszystkich religijnych ruchów na świecie; każdy gram dobra w nich może posłużyć jako kanał, podczas gdy to, co w nich złe, jest zawsze godnym pożałowania marnotrawstwem sił, które mogłyby służyć dobru, gdyby ludzie okazali więcej rozsądku. Rozdział Doktryny Tajemnej zatytułowany „Tajemnica Buddy” zawiera wiele informacji o relacjach pomiędzy zarządzającymi tym ministerstwem religii i możecie się z niego również dowiedzieć o samym Chrystusie.

(…)

Niełatwo nam zrozumieć, na czym polega praca mistrzów w ich wymiarach, wiemy jednak, że musi to być dzieło ogromne. Liczba adeptów, którzy wciąż jeszcze pozostają w ciałach fizycznych, jest niewielka, a przecież to w ich rękach spoczywa dbałość o cały proces ewolucji toczący się na tej planecie. W kwestii ludzkości wydaje się, że podzielili oni świat na parafie, które w istocie są kontynentami, i zadaniem adepta jest opiekowanie się nimi wszystkimi. Towarzystwo Teozoficzne można uznać w tym kontekście za misję zleconą z siedziby mistrzów, tak więc ci, którzy uczestniczą w jego aktywności, nie pracują dla jednej parafii czy jednej religii, lecz dla ludzkości w ogóle. Także dla ludzkości rozumianej jako całość pracują głównie mistrzowie. Utworzyli oni ministerstwo, które zajmuje się właściwym oddziaływaniem na ważne osobistości tego świata – wpływaniem na królów i mężów stanu tak, by dążyli do pokoju na ziemi, oddziaływaniem na księży i nauczycieli, by głosili bardziej liberalne poglądy, inspirowaniem artystów, aby za ich pośrednictwem cały świat stawał się szczęśliwszy i lepszy.

(…)

W świetle faktów człowiek egoistyczny jest anachronizmem, przeżytkiem prehistorycznego prymitywizmu. Beznadziejnie zostaje w tyle.

Jak więc taki człowiek może się wyzbyć egoizmu, dogonić proces ewolucji? Metody, jakie stosuje natura w tym celu, są liczne i zróżnicowane, choć zasadniczo opierają się na jednej regule. Niezbędne jest bowiem, by człowiek uświadomił sobie jedność wszystkich rzeczy. Często udaje mu się to dzięki rozszerzaniu poczucia Ja. Zamiast myśleć o sobie jako o jednostce, zaczyna postrzegać jako jednostkę rodzinę, dla której pracuje, i to w granicach rodziny wyzbywa się egoizmu. Dalej rozszerza tę myśl na plemię albo klan, do którego należy, uczy się wyzbywać egoizmu w jego granicach, choć wciąż przejawia nieprzejednany egoizm, a nawet drapieżność wobec wszystkich spoza tego kręgu, których postrzega jako naturalnych wrogów. W późniejszym etapie historii rozciąga swoją koncepcję Ja, przynajmniej pod pewnymi względami, na cały swój naród.

(…)

Dzisiejsza ludzkość stoi w którymś momencie przejścia w tym procesie. W niemal wszystkich drobnych sprawach przeciętny człowiek wciąż walczy o swoją rodzinę wbrew interesom innych rodzin, lecz w szerszych kwestiach dostrzega fakt, że jego interesy są tożsame z interesami tych innych rodzin, dlatego kształtuje postawę patriotyczną i pogłębia uczucie tożsamości narodowej; ale nawet w tych kwestiach przejawia absolutny egoizm w odniesieniu do tych rodzin, które mówią innymi językami i urodziły się w innym klimacie. W przyszłości człowiek przeciętny rozszerzy swoją koncepcję Ja, by objąć nią całą ludzkość, i dopiero wtedy będziemy mogli powiedzieć, że stopniowo wyzbywa się egoizmu.

Podczas gdy człowiek uczy się przyjmować szerszą perspektywę w swoich relacjach z innymi, uczy się również czegoś o sobie. Na początek zdaje sobie sprawę z tego, że nie jest swoim ciałem fizycznym, później przestaje się utożsamiać z emocjami, a potem z umysłem. To wszystko prowadzi go do zrozumienia, że jest ego albo duszą, by uświadomić sobie, że nawet ego jest tylko pozornie czymś odrębnym, bo w rzeczywistości istnieje jedynie transcendentna jedność.

(…)

I tak człowiek zatacza męczące kręgi siedmiuset siedemdziesięciu siedmiu inkarnacji, w powolnym i bolesnym procesie, rodzącym wiele niepewności, ale ostatecznie wskakuje do strumienia, co ostatecznie sprawia, że już zawsze będzie bezpieczny, i to jest drugi, jeszcze ważniejszy moment w procesie jego ewolucji. Zanim jednak będzie w stanie zrobić ten krok, musi nauczyć się świadomie współpracować z naturą, musi zdecydowanie przejąć kontrolę nad swoim procesem ewolucji. Świadomość jedności, która wyzwala go z egoizmu, sprawia również, że pragnie być pożyteczny, bo daje mu to możliwość pogłębiania wiedzy i doskonalenia się – motywację do działania i kryteria, dzięki którym nauczy się oceniać własne uczucia i myśli, a także wartość tego wszystkiego, z czym wchodzi w kontakt.

Jakże więc ma zacząć się doskonalić? Najpierw, rzecz jasna, musi wypielić wszystkie chwasty, czyli wyeliminować jedną po drugiej niepożądane cechy, jakie w sobie odkrywa. Następnie musi szukać w sobie dobrych cech, które będzie kultywować. Musi zdecydowanie dążyć do tego, by być pożytecznym dla innych, nawet jeśli początkowo będzie to robił niezdarnie. Kształtowanie charakteru jest procesem powolnym i żmudnym, bo jest wiele sił przeciwstawiających się jego wysiłkom, sił, które sam stworzył w przeszłości. Latami ulegał sobie folgując niepożądanym cechom, dlatego przybrały one na sile.

Weźmy na przykład taką wadę jak drażliwość. W przeszłości człowiek ulegał wybuchom złości i każdy taki wybuch utrudnia mu kontrolowanie się następnym razem; wykształcił w sobie silny nawyk kierowania ogromnej ilości energii, jaką nagromadził. Ta energia zgromadzona jest nie w ego, nie jest jego cechą wrodzoną, lecz w trwałych atomach astralnych; gdy jednak człowiek uświadamia sobie, jak niepożądana jest złość, i postanawia ją kontrolować, musi skonfrontować się z siłą, którą sam wygenerował w ciągu wielu inkarnacji. Naturalnie to zadanie wydaje mu się trudne, dlatego często ponosi porażki i doświadcza rozczarowań. Ważne jest jednak to, by pamiętał, że choćby upadał wiele razy, musi nareszcie odnieść zwycięstwo, jeśli tylko będzie wytrwały w tym dążeniu.

(…)

Tego, co mogę wam opowiedzieć o pradawnych misteriach, nie dowiedziałem się podczas pilnych studiów nad starymi rękopisami ani z historii. W jednym z moich wcieleń urodziłem się w starożytnej Grecji, by przejść inicjację do pewnych misteriów. Człowiek inicjowany do nich składał przyrzeczenie, że nie ujawni nikomu tego, co widział, i to przyrzeczenie jest wiążące, nawet jeśli złożyło się je w innym wcieleniu. Ci jednak, którzy prowadzili owe misteria, postanowili przekazać światu to, co niegdyś było ściśle ukrywane, dlatego zwolnili nas z danej obietnicy w zakresie tych nauk. Dlatego nie złamię danego słowa, uchylając przed wami rąbka wiedzy o starożytnych misteriach. Pozostała jej część pozostanie tajemnicą, ponieważ nie została jeszcze ogłoszona publicznie przez Wielkie Istoty.

Chciałbym przede wszystkim zwrócić waszą uwagę na fakt, że wszystkie ludy i wszystkie religie miały swoje tajemnice, także religia chrześcijańska. Często słyszę, że religia chrześcijańska nie ma nic do ukrycia; że cała wiedza jest w niej dostępna dla biednych i niewykształconych. Każdy, kto tak twierdzi, nie zna historii Kościoła chrześcijańskiego. Obecnie cała wiedza znana Kościołowi jest rzeczywiście dostępna dla wszystkich, lecz tylko dlatego, że Kościół zapomniał o swoich skrywanych tajemnicach.

Jeżeli zbadamy najwcześniejszą historię Kościoła, to zauważymy, że dawni pisarze bardzo wyraźnie mówią o tajemnicach, które były wyjawiane wyłącznie tym, którzy byli pełnoprawnymi członkami Kościoła. Odnośnie wielu kwestii nie przekazywano niczego tym, którzy byli tylko „katechou-menoi”, którzy dopiero co wstąpili do Kościoła, będąc nadal kandydatami do pełnego członkostwa.

Natrafiamy na ślady tego obyczaju jeszcze wcześniej, bo pamiętacie, co zostało powiedziane w Ewangelii, że Chrystus objawił swoim uczniom wiele spraw, o których słuchającym Go tłumom wspominał tylko symbolicznie w przypowieściach.

(…)

Rozmyślając o Panu Buddzie nie możemy zapominać, że jest On kimś znacznie większym od założyciela tej religii. Jest wysokim przedstawicielem Hierarchii Wiedzy Tajemnej, największym ze wszystkich poza jednym, który w poprzednich inkarnacjach założył wiele innych religii. To on bowiem był Vyasą, który uczynił tak wiele dla hinduizmu; był Hermesem, wielkim twórcą misteriów egipskich; był też Zaratustrą, twórcą kultu słońca i ognia; a także Orfeuszem, wielkim greckim pieśniarzem.

W tym ostatnim z wielu wcieleń, kiedy przyszedł na świat jako Pan Gautama, nie wydaje się, by od początku zamierzał założyć nową religię. Wydawał się po prostu reformatorem hinduizmu – wiary istniejącej już od wieków, która dlatego właśnie obrała całkiem inną formę od pierwotnej, podobnie jak wszystkie religie. Stała się pod wieloma względami skostniała, dużo mniej elastyczna wówczas niż dzisiaj. Dziś jeszcze obserwujemy, jak sztywne są podziały pomiędzy kastami, jak niezmienne są obrzędy i ceremonie. Wiemy, że nawet dzisiaj nikt nie może zostać hinduistą z wyboru, trzeba się nim urodzić.

(…)

Reguły teozoficzne nie stoją w żadnym razie w sprzeczności z prawdziwymi pierwotnymi zasadami chrześcijaństwa, chociaż padają tu twierdzenia, których nie da się pogodzić z niektórymi błędami współczesnej teologii. Owa współczesna teologia przywiązuje wielkie znaczenie do tekstów; wydaje mi się nawet, że oparta jest niemal w całości na jednym czy dwóch pismach. Interpretuje je w szczególny sposób, często sprzeczny z jasnym znaczeniem innych tekstów pochodzących z tego samego pisma. To oczywiste, że w Biblii chrześcijańskiej występują sprzeczności, jak w każdej tak obszernej księdze, której fragmenty powstawały w oddzielonych od siebie okresach historii świata, spisywane przez ludzi tak różniących się pod względem posiadanej wiedzy i poziomu rozwoju.

Niemożliwym jest, by wszystkie twierdzenia biblijne były prawdziwe, jeśli będziemy je odczytywali dosłownie, możemy jednak spróbować cofnąć się w czasie, by przekonać się, jak brzmiały pierwotne nauki udzielane bezpośrednio uczniom przez nauczyciela. Z powodu tych licznych sprzeczności i rozmaitych interpretacji Biblii obowiązkiem każdego chrześcijanina jest wnikliwość w odczytywaniu różnych wersji prawd jego wiary oraz podjęcie decyzji o wyborze zgodnym z jego rozumem i zdrowym rozsądkiem.

ISBN 13: 978-83-66388-65-9
EAN: 9788366388659

 

Informacje dodatkowe

Waga 250 g
Wymiary 14,5 × 20,5 cm
Autor

C. W. Leadbeater

Książka

okładka miękka

Objętość

144 strony