Opis
Autor omawia wysokie subtelne ciała człowieka, takie jak nirwaniczne i buddhi, jak również ciało przyczynowe oraz wehikuły, czyli inaczej ciała, którymi posługuje się nasze Wysokie Ego w danej inkarnacji – ciała mentalne, astralne i fizyczne. Mówi o procesie ewolucji człowieka i nakreśla, które dusze zdadzą pod koniec obecnego cyklu ewolucji test i przejdą do światów wyższych, a które będą musiały pozostać w tej samej klasie, by do końca i z sukcesem nauczyć się swoich lekcji w przyszłym cyklu.
C.W. Leadbeater opisuje kolory ciała astralnego i czakry, mówi skąd biorą się takie fenomeny, jak nawiedzenie. Prezentuje także siłę kundalini, przestrzega przed jej przedwczesnym przebudzeniem, gdyż konsekwencje tego bywają najczęściej bardzo bolesne, lub wręcz tragiczne. Autor nakłania, by w trakcie pracy nad wyższymi cechami charakteru poczekać, aż je urzeczywistnimy i zwróci na nas uwagę jeden z Wniebowstąpionych Mistrzów Mądrości, który wtenczas poprowadzi nas bezpieczną ścieżką do aktywowania owej płomiennej mocy.
Cytaty z książki C. W. Leadbeater Życie wewnętrzne Tom 2:
Ponad wszystkim i w każdych okolicznościach studiujący nauki tajemne muszą trwać przy zdrowym rozsądku. Będą spotykali się z wieloma nowymi ideami, wieloma zaskakującymi faktami, i jeśli pozwolą, by te dziwne zjawiska zakłóciły ich równowagę, nowo zdobyta wiedza przysporzy im więcej problemów niż pożytku. Postęp wymaga wielu innych cech charakteru, ale dobrze zrównoważony umysł jest absolutną koniecznością. Studiowanie nauk tajemnych można podsumować następująco: to zdobywanie wiedzy nierozpoznawalnej dla przeciętnych ludzi – poznawanie ogromnej ilości nowych faktów, a następnie wprowadzanie stosownych zmian w swoim życiu, rozsądnie i z zastanowieniem. Wszystko, co wiem o świecie nauk tajemnych, jest po prostu gloryfikacją zdrowego rozsądku.
(…)
Braterstwo ludzi jest faktem naturalnym; ci, którzy mu zaprzeczają, są po prostu ślepi, ponieważ zamykają oczy na rzeczywistość, której nie chcą zauważać. Nie powinniśmy tracić czasu dla tych, którzy tak postępują, sama natura udowodni im, w jakiej żyją herezji. Bardziej subtelne niebezpieczeństwo stanowią ci, którzy źle rozumieją tę ideę, a są ich miliony.
Pamiętajcie nie tylko o tym, czym jest braterstwo, lecz również o tym, czym nie jest. Z całą pewnością nie oznacza ono równości, bo bliźnięta czy trojaczki są stosunkowo rzadkim zjawiskiem. Z nielicznymi wyjątkami braterstwo wiąże się z różnicą wieku oraz z wieloma innymi różnicami pod względem posiadanej siły, inteligencji czy umiejętności.
Braterstwo implikuje wspólny interes, lecz nie wspólne zainteresowania. Członkowie bogatej rodziny zyskują pospołu; podobnie jak pospołu cierpią członkowie rodziny biednej. To jest wspólny interes. Tymczasem zainteresowania braci nie tylko mogą, lecz przez wiele lat muszą być całkowicie różne. Bo jakie wspólne zainteresowania może mieć czternastolatek ze swoim sześcioletnim bratem? Obracają się oni w różnych kręgach rówieśniczych, z którymi mają dużo więcej wspólnego. Cóż może być atrakcyjnego dla starszego dwudziestopięcioletniego mężczyzny, poszukującego swojej drogi w życiu w blaskach i cieniach życia uczniowskiego, które są całym światem dla jego młodszego brata?
(…)
Nie oczekujemy więc, że poprzez sam fakt bycia braćmi ludzie będą odczuwali podobnie albo posiadali jednakowe zainteresowania. Byłoby to niepożądane, nawet gdyby było możliwe, bo ich powinności są różne zależnie od wieku, a jedyną wartością wspierającą proces ewolucji ludzkiej rodziny jest ta, że każdy z zaangażowaniem wypełnia swoje obowiązki w tej dziedzinie życia, do której powołał go Bóg, jak to ujmuje kościelny katechizm. Nie oznacza to w najmniejszym stopniu, że wszyscy muszą pozostawać w tym miejscu, jakie w chwili narodzin wyznaczyła im karma; bo jeśli tylko zdołają szczerze i nieszkodliwie dla innych wytworzyć dla siebie nową karmę, która pozwoli im pójść dalej, mogą to zrobić bez zastrzeżeń. Każdy powinien wypełniać swoje obowiązki przypisane mu na określonym etapie rozwoju. Dziecko rozwija się stopniowo, otrzymuje stosowne obowiązki do swojego wieku, nikt nie oczekuje, że będzie wypełniało powinności starszego brata. Każdy wiek ma swoje zadania – młodszy brat musi się uczyć i pomagać innym, starszy zaś powinien nim kierować i chronić go. Obaj powinni darzyć się miłością i pomagać sobie nawzajem, wspólnie dążyć do urzeczywistnienia idei wielkiej rodziny ludzkiej. Każdy najlepiej pomoże swoim współbraciom, kiedy nie będzie ingerował w ich życie, lecz starał się wypełniać swoje obowiązki jako członek rodziny.
Idea braterstwa w naszym Towarzystwie powinna być dla nas czymś bardzo rzeczywistym. Ważne jest, byśmy rozpoznawali i praktykowali bliskie związki pomiędzy nami, odczuwali prawdziwą jedność i potrzebę bliskości. Osiągniemy je, jeśli poszczególni członkowie Towarzystwa zapomną o swoich osobistych uczuciach i skupią się na dobru innych. Wewnętrzna część Towarzystwa przygotowuje dla siebie ciało w wymiarze buddhi, kanał za pośrednictwem którego pracować będą mogły Wielkie Istoty. Stopień doskonałości tego kanału zależeć będzie od gorliwości i oddania wszystkich członków. Obecnie jest on bardzo niedoskonały, ponieważ każdy z nas myśli zbyt wiele o sobie, a za mało o dobru całości. Każdy kamień w murze powinien znajdować się na swoim miejscu; każda wystająca krawędź czyni powierzchnię chropowatą, sprawiając, że cały mur nie jest doskonały. Tworzymy zaledwie niewielką część wielkiego planu, jesteśmy tylko jednym kółkiem machiny. Naszym zadaniem jest sprawić, by ta niewielka część pracowała skutecznie; dzięki temu nawet jeśli nie jesteśmy przygotowani, by odegrać wiodącą rolę w dramacie świata, fakt, że wypełniamy swoje zadania rzetelnie i sumiennie, pomoże nam stać się godną częścią wielkiej całości.
(…)
Nie tylko dobrzy ludzie są wykorzystywani w realizacji tego planu. Wielkie Bractwo, które motywuje przeprowadzenie tej koniecznej pracy, sięga po każdą dostępną siłę. Wykorzystuje nawet egoizm i ludzkie błędy. „Nieświadome zło wspiera słuszną wolę nieba”, jak pisze Southey w poemacie Thalaba. I „Wszystko współdziała dla dobra tych, którzy kochają Boga”. Te słowa odnoszą się do kwestii osobistej karmy, lecz to samo dotyczy większych i szerszych planów. Dla przykładu bigoteria Kościoła chrześcijańskiego, choć jest złem, nie pozostaje całkowicie bez wartości, pomaga bowiem w pogłębianiu siły wiary, jeśli ignorant nie jest w stanie pogłębić jej bez popadania w bigoterię. Złem jest także dążenie do egoistycznych celów, posiada jednak pewną siłę, która może posłużyć dla rozwoju siły woli i koncentracji, cech, które w przyszłym życiu mogą okazać się niezwykle cenne.
Każdy z nas ma okazję pomóc w realizacji tego planu, współpracować z nim po stronie dobra. Jeśli nie skorzystamy z tej możliwości, podejmie ją inny, a jeśli nie on, w końcu znajdzie się ktoś, kto doprowadzi dzieło do końca.
(…)
Ewolucja świata przypomina koniec końców każde wielkie przedsięwzięcie. Weźmy przykład budowania linii kolejowych. Dla kompanii kolejowej czy dla przyszłych pasażerów bez znaczenia jest to, który z robotników położył tory czy zabezpieczył je śrubą, dopóki wszystko działa sprawnie; efektów jego pracy dogląda brygadzista. Ma to znaczenie jedynie dla samego robotnika, bo to on otrzymuje zapłatę za swoją pracę albo nie. Brygadzista żałuje, że któryś z pracowników porzuca pracę w porywie gniewu albo nie przychodzi rano, bo upił się poprzedniego dnia. Myśli jednak: „Trudno, przyjdzie jutro”, a tymczasem zatrudnia kogoś innego. Wielu ludzi porzucało pracę w przypływie emocji, a potem powracało. Pytanie nie dotyczy tego, czy praca zostanie wykonana – mistrzowie z pewnością tego dopilnują; ważne jest to, kto skorzysta z oferowanej mu możliwości.
(…)
Wielu ludzi, którzy z goryczy przeciwstawiają się prawu, pokazuje jedynie, że nie są jeszcze gotowi przejść próby; nie osiągnęli dotąd etapu, w którym zapomnieliby o sobie, całkowicie poświęcając się pracy; ich osobowości wciąż jeszcze się buntują, dlatego łatwo doznają wstrząsów albo tracą równowagę w obliczu nowych faktów. Jest to oczywiście smutne, ale przejściowe. Utraciwszy dobrą okazję w tym życiu, ponieważ nie byli dostatecznie silni, by z niej skorzystać, zyskają nową w przyszłym wcieleniu. Tymczasem ich miejsce zajmą inni. Nie zapominajcie, że liczy się tylko to, by dzieło mistrzów zostało wykonane. Bądźmy więc przynajmniej pośród tych, którzy wykonują je teraz, nawet jeśli pozostali nie widzą jeszcze wystarczająco jasno, by nas w tym wspierać. Odrzucają mistrzów w tym życiu, jak niegrzeczny chłopiec, który złości się na rodziców, w przypływie emocji ucieka i się chowa; zaraz jednak poczuje głód i wróci do domu. Tak samo głód prawdy, której raz zasmakowali, sprowadzi większość tych ludzi do stóp mistrzów w kolejnych wcieleniach. Tymczasem trwajmy przy swoim i napełniajmy nasze serca spokojem nawet pośród zamętu.
(…)
Jednym z najważniejszych warunków wymaganych przy wstępowaniu na ścieżkę jest ukierunkowanie na jeden cel. Nawet w życiu światowym sukces odnoszą ci, którzy koncentrują się na obranym celu, którzy pokazują nam, jaką wartością jest determinacja. Nasze cele nie są natury materialnej, dlatego trudniej nam zachować skupienie umysłu na tej drodze. Jednakże w Indiach ludzie są bardziej świadomi znaczenia tego, co niewidzialne, niż w krajach zachodnich. Dobrze jest szukać towarzystwa osób wyżej zaawansowanych w rozwoju, nieustannie świadomych rzeczywistości ścieżki; dobrze jest też czytać, słuchać i rozmyślać o naszym celu i niezachwianie praktykować te zalety, które umożliwią nam zdobywanie doskonałej wiedzy.
(…)
Stare greckie powiedzenie Gnothiseauton, czyli „poznaj siebie”, jest doskonałą radą, bo samopoznanie jest absolutnie niezbędne każdemu aspirującemu do rozwoju. Musimy jednak być w tym ostrożni, bo taka konieczna samoobserwacja może się przerodzić w chorobliwą introspekcję, jak to się często zdarza najlepszym spośród naszych studentów. Wielu ludzi nieustannie się zamartwia, że cofa się na obranej drodze. Gdyby jednak rozumieli przebieg ewolucji, wiedzieliby, że nikt nie może się cofać, kiedy płynie naprzód z nurtem.
Kiedy podczas ulewy strugi wody spływają po zboczu, za napotykanymi skałami zbierają się drobne kałuże albo woda zatrzymuje się tam tworząc wokół niewielkie wiry, dlatego przez krótki czas może się w tym miejscu cofać. Jednak woda spływająca wielkimi strumieniami ostatecznie zagarnie ze sobą wszystko, tak więc to, co pozornie się cofnęło, także spłynie w dół. Nawet ci, którzy nic nie robią dla swojej ewolucji i pozwalają, by sprawy toczyły się własnym biegiem, stopniowo się jednak rozwijają dzięki nieodpartej sile Logosu, która nieustannie popycha ich naprzód; choć ich postęp jest tak spowolniony, że zapewne będą potrzebowali milionów lat bezużytecznych, pełnych problemów inkarnacji, by zrobić choćby jeden krok naprzód.
(…)
Sposób, w jaki przebiega rozwój, jest cudownie prosty i pomysłowy. Wszystkie złe ludzkie cechy są wibracjami niższej materii w kolejnych wymiarach. W ciele astralnym na przykład egoizm, złość, nienawiść, zazdrość, zmysłowość i wszystkie cechy tego rodzaju niezmiennie wyrażają się poprzez wibracje niższego rodzaju materii astralnej, podczas gdy miłość, oddanie, sympatia i inne uczucia wyższe wyrażane są jedynie w materii wyższych podwymiarów. Proces ten przynosi dwa godne uwagi rezultaty. Musimy wiedzieć, że każdy podwymiar wehikułu astralnego pozostaje w szczególnej relacji do korespondującego z nim podwymiaru w ciele mentalnym; albo by ująć to bardziej precyzyjnie, cztery niższe wymiary astralne korespondują z czterema rodzajami materii w ciele mentalnym, podczas gdy trzy wyższe korespondują z wehikułem przyczynowym.
Widzimy więc, że tylko wyższe cechy mogą zaistnieć w ciele przyczynowym, ponieważ wibracje wytwarzane przez te niższe nie odnajdą w nim materii zdolnej na nie reagować. Okazuje się więc, że całe dobro, jakie kształtuje w sobie człowiek, zapisuje się trwale w jego ciele przyczynowym, które na skutek tego ulega odpowiednim przemianom, podczas gdy zło, jakie wyrządza albo które pojawia się w jego myślach czy uczuciach, nie może dotknąć prawdziwego ego, może jedynie wywołać pewne zakłócenia w ciele mentalnym odnawianym dla każdej inkarnacji. Skutki tego zła odkładają się oczywiście w trwałych atomach ciał mentalnych i astralnych, i dlatego człowiek musi się z nimi nieustannie konfrontować, jest to jednak zupełnie inna kwestia niż przyswajanie ich przez ego, by stały się jego częścią.
(…)
Widzimy więc na podstawie tych rozważań, że jeśli ktoś okaże się na tyle niemądry, by iść pod prąd strumienia, będzie musiał się bardzo napracować, by czynić zło; dlatego nie musimy się obawiać, że się „cofniemy”. To jedna ze starych iluzji, pochodząca z czasów, gdy wierzono jeszcze w istnienie czystego zła dużo silniejszego niż Bóg, które naprawdę rządzi całym światem. Jest dokładnie odwrotnie, bo wszystko wokół sprzyja człowiekowi, musi on tylko zdać sobie z tego sprawę.
Tak wielu z naszych najbardziej sumiennych aspirantów przypomina dziecko posiadające swój mały ogródek, z którego raz po raz wyrywa jakieś rośliny, by sprawdzić, czy już mają korzonki, w rezultacie czego nic tam nie rośnie. Musimy się nauczyć nie myśleć o sobie w kategoriach osobistych, nie myśleć nawet o osobistym rozwoju, lecz wejść na ścieżkę, pracować dla innych tak dobrze, jak potrafimy, i zaufać, że ten proces zatroszczy się o siebie. Im więcej uczony rozmyśla o sobie, tym mniej energii mentalnej poświęca rozwiązywaniu problemów naukowych; im bardziej wierny myśli o sobie, tym mniejszym oddaniem obdarza tego, w kogo wierzy.
(…)
Może się też zdarzyć, że nieustannie zadręczał się będzie przewidywaniem, że w jego życiu wydarzy się coś złego, myślał: „W przyszłym roku mogę stracić pracę; może będę głodował; zostanę bankrutem; może stracę tę przyjaźń”. Także na takie myśli powinien reagować stanowczo: „To wszystko może się zdarzyć, ale nie musi, dlatego nie uprzedzajmy wypadków. Podejmę niezbędne środki ostrożności, a potem nie będę o tym więcej myślał. Zamartwianie się nie zmieni tego, co może się stać, może jednak i z pewnością sprawi, że nie będę umiał sprostać ewentualnemu złu. Dlatego nie będę się zamartwiał; zostawiam tę kwestię raz na zawsze”.
Innym przejawem zamartwiania się, które przynosi katastrofalne skutki, jest obrażanie się na to, co ktoś mówi lub robi. Zwykły zdrowy rozsądek pomaga nam unikać podobnych błędów, choć tych, którzy ich unikają, jest doprawdy niewielu. Tymczasem wystarczy nie popadać w emocje, by przekonać się, że to, co ktoś mówi lub robi, nie ma dla nas najmniejszego znaczenia. Jeśli jego słowa ranią nasze uczucia, możemy być pewni, że w dziewięciu przypadkach na dziesięć nie chciał nas urazić; dlaczego więc mielibyśmy się tym przejmować? Nawet w tych rzadkich sytuacjach, kiedy ktoś świadomie zwraca się do nas niegrzecznie albo wrogo, kiedy celowo chce nas zranić, głupotą byłoby mu na to pozwolić. To, co powiedział, nie musi nas dosięgnąć, bo jeśli się nad tym zastanowić, jego słowa nie wywierają żadnego obiektywnego skutku.
(…)
Słowa wypowiedziane w rozdrażnieniu nie szkodzą nam, chyba, że zdecydujemy się wziąć je do siebie, czym sami zrobimy sobie krzywdę, bo będziemy je rozpamiętywać albo pozwolimy sobie na uczucie zranienia. Bo czym są cudze słowa, że powinniśmy pozwalać, by zakłócały nasz spokój? To tylko wibracje w atmosferze; gdybyśmy ich nie usłyszeli albo nie usłyszeli o nich, czy miałyby na nas jakikolwiek wpływ? Jeśli nie, jest oczywiste, że to nie słowa nas zraniły, lecz fakt, że je usłyszeliśmy. Skoro więc pozwalamy sobie przejmować się tym, co ktoś powiedział, to my jesteśmy odpowiedzialni za zakłócenia wywołane w naszym ciele astralnym.
Tamten człowiek nie może zrobić nic, by nam zaszkodzić; jeśli więc czujemy się zranieni jego postępowaniem, sami pakujemy się w kłopoty i tylko sobie możemy za to podziękować. Jeśli w naszym ciele astralnym powstaje zakłócenie na skutek czyichś słów, oznacza to, że nad nimi nie panujemy. Nie osiągnęliśmy spokoju, który umożliwiłby nam oglądanie wszystkiego z perspektywy duszy, podążanie własną drogą i zajęcie się pracą, nie zwracając uwagi na głupie albo podłe uwagi innych ludzi. Takie postępowanie świadczy o zdrowym rozsądku, a jednak nie wybiera go nawet jeden na stu ludzi.
Faktem jest, że kto chce zgłębiać nauki tajemne, nie może żywić żadnych osobistych uczuć, które mogłyby zostać urażone. Kto je żywi, wciąż jeszcze myśli o sobie; podczas gdy naszym obowiązkiem jest zapomnieć o sobie i pamiętać jedynie o dobru innych. Nic nie może cię urazić, jeśli postanowisz, że nie dasz się urazić – jeśli myślisz tylko o tym, jak pomagać drugiemu człowiekowi, całkowicie zapominając o sobie.
(…)
Inny wariant tej choroby ma naturę mniej osobistą i dlatego zasługuje na krytykę w dużo mniejszym stopniu, choć stwarza zarazem jeszcze mniej nadziei na rozwój. Jest to nawyk zbytniego przejmowania się drobnymi trudnościami w interesach albo w domu. Wynika on z braku umiejętności rozróżniania tego, co naprawdę istotne, z braku właściwej perspektywy. To prawda, że w domu czy w firmie powinien panować porządek, że powinniśmy wykonywać pracę rzetelnie i na czas; a sposobem na to jest wyznaczenie sobie wysokich standardów i wytrwałe dążenie do nich – nigdy zaś bezustanne, niepotrzebne zamartwianie się. Kto nieustannie się zamartwia drobnostkami, powinien je w sobie stanowczo zwalczać, bo dopóki nie odniesie zwycięstwa w tej mierze, nieustannie będzie napotykał w swojej pracy przeszkody, nie osiągnie spokoju, dlatego nie stanie się kimś pożytecznym dla świata. Jego problemy są nieco innej natury niż problemy kogoś, kto bez przerwy przejmuje się sobą; w jego ciele astralnym występuje mniej zaburzeń w postaci wirów, jednak pozostaje ono w chwiejnej równowadze, jest niespokojne, co odczuwają inni ludzie, zaburza poczucie szczęścia i blokuje rozwój.
Taki człowiek musi się nauczyć panować nad swoim umysłem i uczuciami, i wytrwale odrzucać każdą myśl czy emocje, których nie aprobuje jego najwyższe Ja. Chaos wywołany małostkowymi uczuciami jest niegodny istoty racjonalnie myślącej, a jest rzeczą wielce niegodną, by człowiek, będący iskrą Boskości, pozwalał sobie na uleganie pragnieniom elementali – czegoś, co nie jest nawet minerałem.
(…)
Często słyszymy, że musimy zabić w sobie pragnienia; musimy jednak pamiętać, że jest to proces stopniowy. Niższe, bardziej prymitywne pragnienia, nazywane w sanskrycie kama, muszą zostać ostatecznie zdławione, zanim dokonamy jakiegokolwiek postępu, jednak w języku angielskim słowo to oznacza, że pragnienie zawsze pozostaje, że towarzyszy nam przez długi czas. Takim żywym pragnieniem może być służba mistrzowi; bycie jego uczniem; pomaganie ludzkości. To także są pragnienia, lecz ich nie musimy w sobie zabijać. Niezbędne jest to, by zdławić w sobie to, co niskie, i sięgać ku wyższemu; oczyścić nasze pragnienia i przemienić je w aspiracje.
Później następuje kolejna przemiana. Załóżmy, że naszym obecnym pragnieniem jest dokonanie postępu; nadejdzie jednak czas, kiedy będziemy tak bardzo go pewni, że pragnienie stanie się zbędne, bo postęp będzie się po prostu dokonywał w tak szybkim tempie, jak to możliwe, gdyż będzie czymś całkowicie zgodnym z nami. Pragnienie zostanie wówczas przekształcone w postanowienie. W tym momencie nie będziemy już niczego żałowali; będziemy dawać z siebie to, co najlepsze, wiedząc, że otrzymamy w zamian także to, co najlepsze. Niektórzy ludzie szczerze pragną zyskać tę czy inną cechę; nie traćcie energii na takie pragnienia czy życzenia; aktywujcie swoją wolę.
(…)
Mówi się też, że powinniśmy unicestwić formę lunarną czy też ciało astralne. Nie oznacza to jednak konieczności jego destrukcji ani tego, by wyzbyć się wszelkich uczuć i emocji. W takiej sytuacji nie mielibyśmy współczucia ani zrozumienia dla innych. Chodzi o to, byśmy panowali nad nim całkowicie, potrafili zabijać tę formę lunarną aktem woli. Czystość jest nam niezbędna, oznacza jednak nie tylko powstrzymywanie się przed popełnianiem określonych błędów, lecz absolutne wyzbycie się egoizmu. Ambicje na przykład są powszechną formą pragnienia, w której zawsze występuje element egoizmu.
(…)
Pośród wszystkich licznych przeszkód stojących na drodze aspirującego, który pragnie wejść na ścieżkę, najpoważniejszą, bo mającą najbardziej trwałe podstawy i największy zasięg oddziaływania, jest skupienie na sobie. Zauważcie, że nie mam tu na myśli prymitywnego, brzydkiego egoizmu, który zdecydowanie dąży do zagarnięcia wszystkiego dla siebie, nawet kosztem innych. Zakładam oczywiście, że taką postawę porzuciliście dawno temu. Nawet w takim przypadku jednak wciąż czai się w was inne zło – tak subtelne i tak głęboko zakorzenione, że nie dostrzegacie w nim nic złego – nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, że istnieje. Niechże więc człowiek przyjrzy się sobie uczciwie i bezstronnie, a przekona się, że wszystkie jego myśli krążą wokół niego samego; kiedy więc nawet często myśli o innych ludziach i sprawach, niezmiennie odnosi to do siebie; splata wiele dramatów w wyobraźni, w których zawsze odgrywa główną rolę. Musi być zawsze pośrodku swojej małej sceny, gdzie skupiają się światła. Jeśli nie zajmuje tej głównej pozycji, czuje się zraniony, poirytowany, zły, zazdrości innym ludziom, którzy na chwilę przyciągnęli uwagę tych, którzy przecież powinni się modlić w jego świątyni. Zmienić tę tak głęboko zakorzenioną cechę to zmienić rdzeń wszystkiego, spowodować, że staniemy się innymi ludźmi. Większość z nas nie potrafiłaby przeprowadzić tak radykalnej przemiany w sobie, ponieważ nie zdaje sobie nawet sprawy z tego, że ją posiada.
(…)
Ta postawa jednak jest absolutnie fatalna dla wszelkiego postępu. Musi ulec przemianie, a jednak tak niewielu ludzi podejmuje jakiekolwiek próby w tym kierunku. Istnieje tylko jedno wyjście z tego błędnego koła, a prowadzi ku niemu droga miłości. To jedyna rzecz w życiu przeciętnego człowieka, która może coś w nim zmienić, która potrafi zapanować nad nim silną ręką i odmienić całą jego postawę. Przynajmniej wtedy, gdy jest zakochany, to drugi człowiek zajmuje środek jego pola uwagi, to wokół niego zaczynają się kręcić wszystkie wydarzenia, nie wokół nas samych. Owa Boska istota, w której świątyni się modlimy, w oczach reszty świata może jawić się jako ktoś bardzo przeciętny, dla nas jednak jest ucieleśnieniem gracji i piękna; dostrzegamy w niej Boskość, którą w istocie posiada, ponieważ jest ona w niej uśpiona podobnie jak w nas wszystkich, choć normalnie tego nie widzimy. To prawda, że w wielu przypadkach, kiedy opada fala entuzjazmu, przenosimy swoje uczucia na inny obiekt, ważne jest jednak to, że przez jakiś czas nie myśleliśmy wyłącznie o sobie, że zyskaliśmy szerszą perspektywę.
(…)
To, co przeciętny człowiek robi nieświadomie, studiujący nauki tajemne musi uczynić swoim celem. Musi świadomie zdetronizować siebie, zrezygnować z bycia punktem odniesienia w swoim życiu, by postawić w tym miejscu mistrza. Do tej pory nawykowo myślał o tym, jaki wpływ ma na niego wszystko to, co się wydarza, albo co może z tym zrobić, jak obrócić to na swoją korzyść i czerpać z tego przyjemność. Zamiast tego musi się nauczyć myśleć, jak wpływa to na mistrza, a ponieważ mistrz żyje wyłącznie po to, by wspierać proces ewolucji ludzkości, oznacza to, że studiujący musi zacząć oceniać, czy to, co napotyka, jest pożyteczne czy szkodliwe dla ewolucji. I chociaż z początku będzie to czynił świadomie, z pewnym wysiłkiem, musi w tym wytrwać tak długo, aż stanie się to nieświadomą, instynktowną postawą, jaka nakazywała mu odnosić wszystko do siebie. Aby posłużyć się słowami mistrza, musi zapomnieć o sobie ostatecznie, by pamiętać tylko o dobru innych.
(…)
Lęk przed śmiercią jest uporczywą rzeczywistością w umysłach wielu ludzi. Odczuwa go więcej osób, niż możemy przypuszczać, a jeszcze więcej obawia się tego, czego możemy doświadczyć po śmierci. Naturalnie dotyczy to szczególnie wierzących w koncepcję piekła, która wiąże się z pojęciem kary za to, że w coś nie uwierzyli. Jest to bardzo prymitywny i zdegradowany przejaw przesądu, lecz cierpienie związane z lękiem jest realne, a co gorsza, jest to lęk związany z losem innych ludzi po śmierci. Wiele matek zadręcza się lękiem i wątpliwościami co do losu swych synów. Syn może oddzielić się od matki, może zaangażować się w typowe nawyki w świecie ludzi, postępować przeciwnie do ograniczonych przykazań religijnych, dlatego matka sądzi, iż może w następstwie tego cierpieć wieczne męki. Aczkolwiek wieczne piekło nie istnieje, matka doświadcza prawdziwego cierpienia.
Znamy jednak prawo karmiczne i wiemy, że to, co wydarza się po śmierci, jest tylko kontynuacją życia takiego, jakie znamy obecnie, choć toczy się ono w wyższym wymiarze poza ciałem fizycznym. Kiedy zaś dowiadujemy się, że to, co powszechnie nazywamy życiem, jest ledwie jednym dniem w prawdziwym, większym życiu, wszystko jawi nam się w zupełnie nowej perspektywie. Wiemy wówczas, że proces rozwoju jest absolutnie pewny. Człowiek może się potykać, może przeciwstawiać się siłom postępu, one jednak zabiorą go ze sobą nawet wtedy, choć opierając się, może sobie narobić kłopotów. Widzimy od razu, że ta świadomość eliminuje lęk.
(…)
Tak zwana strata najbliższych na skutek śmierci jest w istocie tylko przejściową rozłąką, lecz nie musi nawet być rozłąką, jeśli rozwiniemy w sobie zdolność postrzegania rzeczywistości wyższych wymiarów. Ci, których rzekomo utraciliśmy, wciąż nam bowiem towarzyszą, choć nie widzimy ich za pośrednictwem fizycznego wzroku; nigdy więc nie powinniśmy zapominać, że choć czasem możemy ulegać iluzji, że ich utraciliśmy, oni nie mają najmniejszych wątpliwości, że nie utracili nas, ponieważ wciąż widzą nasze ciała astralne, a kiedy opuszczamy nasze fizyczne wehikuły we śnie, łączymy się z nimi i porozumiewamy się tak samo, jak to czyniliśmy, kiedy byli obecni fizycznie.
Nie musimy się zamartwiać zbawieniem naszych dusz, a przeciwnie, jak to ujął pewien autor teozof, nie powinniśmy tracić nadziei, że to nasze dusze zbawią nas. Żadna dusza nie może zostać zbawiona w powszechnie przyjętym zrozumieniu, ponieważ to my jesteśmy duszami; co więcej, nic nie może zostać zbawione czy też oczyszczone poza popełnionymi przez nas błędami, poza ignorancją. Ciało jest tylko ubraniem, a kiedy się zużywa, porzucamy je.