Kahlil Gibran
Medytacje


44,00 

W twórczości autora odnajdujemy wyraźne wpływy mistycyzmu, buddyzmu, zoroastrianizmu, czy chrześcijaństwa, choć nie sposób przypisać go do żadnej z tych religii. Cechowały go przede wszystkim poczucie wolności sprzeciwiające się wszelkiemu przymusowi społecznemu, nakazom wiary czy stylu w twórczości oraz przenikliwość uważnego obserwatora codzienności. W niespotykany sposób łączył duchowość z bogactwem języka, symboliką zakorzenioną w tradycjach literatury Wschodu. Był poetą bezdroży, oceanów, pól i miejskich przestrzeni oraz wschodnich pałaców. Poetą drogi, nieskrępowanego wędrowania w zachwycie nad pięknem ziemi i ludzkiego losu.

SKU: 1014808 Kategoria:

Opis

W dwudziestu czterech esejach i poematach składających się na niniejszy zbiór, m.in. O pięknu, Naturze, Ukrytej rzeczywistości, Śmierci czy Nieśmiertelności duszy odnajdziemy utwory nacechowane bogactwem wyobraźni ukazujące dziecięcą naiwność, młodzieńczy bunt i subtelną autoironię dojrzałego twórcy. Dzieło to pokazuje głęboką duchowość, szacunek dla wszelkiego życia i zachwyt dla praw wszechogarniającej Natury. Tchnie z niego głębokie współczucie i empatia będące dla autora esencją religijności.

„Poeta jest ptakiem obdarzonym nadziemską doskonałością, który uciekł ze swojej niebiańskiej dziedziny i przybył do tego świata, by w nim śpiewać. Jeśli go nie ugościmy, rozpostrze skrzydła i wzleci ku swojej ojczyźnie”, napisał w tym dziele.

Cytaty z książki Kahlil Gibran Medytacje:

Istniałem w wieczności i spójrzcie, jestem tutaj; będę istniał po kres czasu, bo moje istnienie nie ma końca.

Szybowałem w bezkresnej przestrzeni, przyoblekłem się w skrzydła w świecie wyobraźni, by wzlecieć wysoko do kręgu światła; i oto jestem teraz tutaj, uwikłany w materię.

Słuchałem nauk Konfucjusza, chłonąłem mądrość Brahmy, przysiadałem u boku Buddy pod drzewem wiedzy. A teraz jestem tutaj, walcząc z ignorancją i niewiarą. Byłem na Synaju, kiedy Jahwe opromienił swoim blaskiem Mojżesza, nad rzeką Jordan byłem świadkiem cudów Nazarejczyka; słuchałem w Medynie słów Posłańca Arabów. A teraz jestem tutaj, pełen zamętu. Oglądałem potęgę Babilonu, majestat Egiptu, wielkość Grecji; i wciąż widzę słabość, degradację i małość wszystkich tych dzieł. Siedziałem z czarownikami Endoru, widzącymi z Asyrii, prorokami Palestyny; i wciąż niezmiennie wyśpiewuję prawdę. Zapamiętałem mądrość objawioną Indiom, poruszające serca pieśni mieszkańców Półwyspu Arabskiego, muzykę wezbraną uczuciami ludzi Zachodu; a jednak wciąż jestem ślepy i nie widzę, wciąż jestem głuchy i nie słyszę. Przetrwałem brutalność pożądliwych najeźdźców, cierpiałem opresję z rąk tyranów, byłem zniewalany przez despotów; a mimo to wciąż pozostała we mnie siła do walki.

To wszystko widziałem i słyszałem jako dziecko, a zobaczę jeszcze i usłyszę o bohaterskich czynach młodości i ich owocach. Potem zestarzeję się i osiągnąwszy doskonałość, powrócę do Boga.

Istniałem przez całą wieczność i spójrzcie, jestem tutaj; będę istniał po kres czasu, bo moje istnienie nie ma końca.

(…)

Istoty ludzkie lgną do materii, która jest zimna jak lód, lecz ja wypatruję płomienia miłości, który mogę umieścić w piersi, by trawił moje żebra, by wypalał mnie od środka. Bo przekonałem się, że materia zabija bezboleśnie, lecz miłość przywraca nas życiu poprzez cierpienie.

Ludzie odgradzają się od siebie, dzieląc się na frakcje i plemiona, budują granice krajów i regionów, podczas gdy ja postrzegam siebie jako cudzoziemca w każdym kraju, obcego każdemu ludowi. Moją ojczyzną jest ziemia, cała rodzina ludzka jest moim klanem. Bo przekonałem się, że ludzie są słabi i to małość będąca cechą ich umysłów każe im się od siebie odgradzać. Ziemia jest przeludniona, tak więc tylko ignorancja dyktuje ludziom dzielenie jej na terytoria i księstwa.

Ludzie łączą się w niszczeniu świątyń ducha i wznoszeniu gmachów dla ciała. Samotnie więc śpiewam tę elegię. Bo nasłuchuję i słyszę w sobie głos nadziei, która podpowiada: „Tak jak miłość przywraca życie ludzkiemu sercu poprzez ból, tak głupota wytycza ścieżki do wiedzy. Ból i głupota rodzą wielką błogość, przynoszą kompletną wiedzę, bo Odwieczna Mądrość nie stworzyła na próżno niczego, co istnieje pod słońcem”.

(…)

Ludzkość jest duchem boskości na ziemi. Tej boskości, która przechadza się pośród narodów i opowiada im o miłości, wytycza ścieżki życia, podczas gdy ludzie śmieją się i drwią z jej słów i nauk. Ta boskość, której głos usłyszał wczoraj Nazarejczyk (a oni go ukrzyżowali), którą dostrzegał Sokrates (a oni go otruli), którą dziś słyszą jeszcze wyznawcy Nazarejczyka i Sokratesa. Głośno wypowiadają jej imię pomiędzy ludźmi, a oni nie mogą ich zabić. Zamiast tego więc ośmieszają ich, mówiąc: „Ośmieszenie jest bardziej okrutne od zabijania, bo powoduje większą gorycz”.

(…)

Jesteś moim bratem, obaj jesteśmy synami jednego, uniwersalnego, świętego ducha. Jesteś do mnie podobny, bo jesteśmy więźniami tego samego ciała, zostaliśmy ulepieni z tej samej gliny. Jesteś moim towarzyszem na bocznych ścieżkach życia, moim pomocnikiem w dostrzeganiu istoty rzeczywistości ukrytej za zasłoną mgły. Jesteś człowiekiem i pokochałem ciebie, mój bracie.

(…)

Możesz ze mną zrobić, co zechcesz, bo nigdy nie dotrzesz do tego, co jest moją rzeczywistością. Możesz przelać moją krew, możesz spalić moje ciało, lecz moja dusza nie poczuje bólu, jej nie zdołasz zabić. Możesz skrępować moje ręce i nogi łańcuchami i wrzucić mnie do ciemnego lochu, bo nigdy nie zdołasz uwięzić moich myśli, które są równie wolne jak wiatr wiejący po niebie bez granic.

Jesteś moim bratem i kocham cię.

Kocham cię, kiedy pochylasz głowę w meczecie, kiedy klęczysz w swojej świątyni, modlisz się w swoim kościele. Bo ty i ja jesteśmy synami jednej religii, religii ducha. Przywódcy różnych odłamów tej religii są niczym palce u dłoni boskości, która wskazuje ku doskonałości duszy.

(…)

Kocham cię, ponieważ widziałem, jak byłeś słaby wobec bezlitosnych i potężnych, jak biedny i potrzebujący byłeś przed wspaniałymi rezydencjami bogaczy. Dlatego płakałem nad tobą, dlatego przez łzy widziałem ciebie w objęciach sprawiedliwości, która uśmiecha się do ciebie i gardzi twoimi prześladowcami. Jesteś moim bratem i kocham cię.

(…)

Jesteś moim bratem i kocham cię, a miłość jest sprawiedliwością w jej najsubtelniejszej postaci. Gdybym nie darzył ciebie równą miłością we wszystkich krajach, byłbym szarlatanem, skrywającym szpetotę egoizmu pod piękną tkaniną miłości.

(…)

Nasłuchujcie melodii wyśpiewywanych przez ptaki, szelestu gałęzi, szmeru strumieni; piękno jest udziałem słuchających. Zauważajcie potulność dzieciństwa, wdzięk młodości, siłę dojrzałości, mądrość starości; piękno jest zachwytem tych, którzy patrzą.

Zachwycajcie się narcyzami oczu, różami policzków, anemonami ust; piękno zyskuje pełen blask dzięki tym, którzy się nim zachwycają. Chwalcie sylwetkę rosłą jak drzewo, kruczą czerń włosów, szyję o barwie kości słoniowej. Czcijcie ciało jako świątynię przydającą powabności i uświęcającą serce jako ofiarę złożoną miłości; miłość nagradza tych, którzy ją wielbią.

Śpiewajcie pieśni pochwalne, wy, którym objawione zostały wersety piękna, i radujcie się, bo nie ogarnie was żaden lęk, bo nie odczujecie smutku.

(…)

Wczoraj byliśmy zabawką w rękach losu, a los był pijanym tyranem, popychającym nas to w prawo, to w lewo. Ale dziś los wytrzeźwiał, dzisiaj my bawimy się z nim, a on z nami. Igramy z nim, a on się śmieje, a potem to my prowadzimy, a on idzie naszym śladem.

Wczoraj jeszcze paliliśmy kadzidła przed rzeźbionymi wizerunkami, składaliśmy ofiary błagalne gniewnym bogom. Ale dzisiaj zapalamy kadzidła tylko dla siebie i składamy ofiary własnej istocie. Bo największy i najpiękniejszy z bogów zbudował swoją świątynię w naszej piersi.

Wczoraj jeszcze byliśmy posłuszni królom i chyliliśmy karki przed cesarzami. Ale dziś klękamy jedynie przed prawdą, podążamy tylko za tym, co piękne, jesteśmy posłuszni tylko miłości.

Wczoraj pokornie opuszczaliśmy wzrok przed kapłanami i drżeliśmy z lęku przed wizjami wyroczni. Ale dziś nastały nowe czasy i my się zmieniliśmy. Wpatrujemy się tylko w oblicze słońca, wsłuchujemy się w muzykę morza, drżąc tylko przed tajfunami.

(…)

Przechadzam się pomiędzy wami od siedemdziesięciu tysięcy lat, obserwuję, jak się rozwijacie niby insekty w zakamarkach ciemnych grot. Jeszcze siedem minut temu przyglądałem się wam z okna i widziałem, jak spokojnie spacerujecie brudnymi ulicami, wiedzeni przez demony otępienia, zniewoleni, ze skutymi łańcuchem nogami, podczas gdy nad waszymi głowami trzepotały skrzydła śmierci. Jesteście dziś tacy sami, jakimi byliście wczoraj, i pozostaniecie takimi jutro i dłużej, takimi, jakimi ujrzałem was na początku.

Wczoraj byliśmy, a dzisiaj się stajemy, bo takie jest życzenie bogów wobec boskich dzieci. Jaka jest więc ścieżka małp, o potomkowie małp?

(…)

Moja dusza ugina się pod ciężarem owoców, więc czy jest gdzieś ktoś głodny, kto je zbierze, kto nasyci nimi swój głód?

Czy nie ma pośród ludzi nikogo, kto by pościł i z wdzięcznością przerwał swój post, by uwolnić mnie od ciężaru mego urodzaju i obfitości?

Moja dusza upada pod ciężarem złota i srebra. Czy ktokolwiek spośród ludzi napełni nimi kieszenie, by uwolnić mnie od tego ciężaru?

Moja dusza przepełniona jest po brzegi winem eonów. Czy jest ktoś spragniony, kto ją przechyli i wypije wino, by ugasić swoje pragnienie?

Oto stoi jakiś człowiek na drodze, rzuca przechodniom garść klejnotów, wołając: „Spójrzcie! Miejcie litość i odbierzcie mi je. Użalcie się nade mną i ulżyjcie mi w moim ciężarze!”. Ale ludzie omijają go obojętnie.

Zaiste, gdyby był żebrakiem, wyciągającym drżącą rękę do przechodzących, cofałby ją pustą i drżącą. Gdyby siedział przy drodze jako ociemniały, oni przechodziliby obok niego z taką samą obojętnością.

Oto bogaty i szczodry szejk, który wznosi swój namiot pośród białych, niedostępnych szczytów i u stóp gór. Każdej nocy rozpala ogień i wysyła swoje sługi, by szukali na ścieżkach kogoś, kogo mogliby do niego przyprowadzić, by przyjął go jak gościa z honorami, oferując poczęstunek. Ale słudzy wędrują pustymi drogami, nie spotykając nikogo, kto mógłby uraczyć się ucztą u szejka, żaden poszukujący nie pojawia się, by przyjąć jego dary.

(…)

Moja dusza ugina się pod ciężarem owoców; czy jest więc ktoś głodny na ziemi, kto je zbierze, spożyje i nasyci swój głód?

Moja dusza jest przepełniona winem. Czy jest więc ktoś spragniony, kto ją przechyli, wypije i zaspokoi swoje pragnienie?

Gdybym był drzewem, które nigdy nie zakwita, które nie rodzi owoców. Bo ból urodzaju jest bardziej gorzki niż udręka bezpłodności, a męka tych, których praca rodzi owoce i niezmiennie przysparza im bogactw, jest bardziej przerażająca od cierpień żebraka zmuszonego obywać się bez strawy.

Wolałbym być wyschniętą studnią, do której ludzie wrzucają kamienie, bo to dużo łatwiejsze, niż być strumykiem, obok którego przechodzi spragniony, lecz zeń nie pije.

Wolałbym być połamaną laską, podeptaną stopami, bo to byłoby lepsze, niż być lirą o srebrnych strunach w domu mistrza, który stracił wszystkie palce i którego rodzina jest głucha.

(…)

Pośród nocnej ciszy przyszła do mnie Mądrość i stanęła przy łóżku, przyglądając mi się jak troskliwa matka. Otarła moje łzy i powiedziała: „Usłyszałam płacz twojej duszy i przybyłam z pocieszeniem. Otwórz przede mną serce, a napełnię je światłem. Zapytaj mnie, a wskażę ci ścieżkę prawdy”.

„Kim jestem, Mądrości, i jak się znalazłem w tym strasznym miejscu?”, zapytałem. „Czym są te wielkie tęsknoty, zbiory książek i niezwykłe znaki? Czym myśli przelatujące jak stada gołębi? Czym jest mowa uporządkowana uczuciem i rozproszona w zachwycie? Czym konsekwencje, które zasmucają i oczarowują, które obejmują mego ducha i oblegają serce? Czyje oczy tak się we mnie wpatrują, przenikają do najgłębszej części mnie, lekceważąc moje cierpienie? Czyje głosy opłakują moje życie, śpiewają o moim dzieciństwie? Kim jest ten młodzieniec, który igra z moimi pragnieniami, drwi z moich sentymentów, zapomina o wczorajszych postępkach, cieszy się banalną chwilą i nienawidzi opieszałego jutra? Czym jest ten świat, który mnie popycha w nieznanym kierunku, który przygląda mi się z pogardą? Czym ziemia, jej rozwarte usta, połykające ciała, jej łono oferujące ulgę ambicjom? Kim jest ta osoba, która godzi się na miłość i szczęście, lecz akceptuje piekło, jeśli nie może go osiągnąć; która pragnie pocałunków życia i odbiera razy śmierci; która okupuje chwilę przyjemności rokiem pełnym żalu; która zapada w drzemkę i w snach woła do niego; która wędruje wzdłuż kanałów ignorancji do zatoki ciemności? Czym są te wszystkie rzeczy, o Mądrości?”, zapytałem.

„O, śmiertelniku”, odparła, „pragniesz oglądać świat oczyma bogów, chcesz zrozumieć tajemnice świata poprzez swój ludzki intelekt; a to jest największy błąd. Wyjdź z miasta na pola, a zobaczysz pszczołę lecącą nad kwiatami, orła porywającego swoją ofiarę. Zajrzyj do sąsiada i zobacz jego dziecko oczarowane ogniem trzaskającym w piecu, podczas gdy jego matka krząta się po domu. Bądź jak pszczoła i nie trać wiosny na przyglądanie się orłowi. Bądź jak dziecko i zachwycaj się jasnym płomieniem, nie zwracając uwagi na krzątającą się matkę.

Wszystko, co widzisz, było i jest dla ciebie. Książki, niezwykłe znaki i piękne myśli są duchami dusz, które były tu przed tobą. Słowa, które utkały, są ogniwem łączącym ciebie z twoim ludzkim rodzeństwem. Konsekwencje, które powodują smutek i zachwyt, są ziarnami, które przeszłość zasiała na polu duszy i które przyniosą plon przyszłości… Ten młodzieniec, który igra z twoimi pragnieniami, jest tą samą osobą, która otworzyła drzwi twojego serca, by wypełnić je światłem. Ta ziemia z jej otwartymi ustami jest tą, która wyzwala cię z więzów ciała. Świat, który cię ponagla, jest twoim sercem, a twoje serce jest całym światem, który tworzysz. Ten człowiek, którego nazywasz ignorantem, kimś nieznaczącym, przybył od Boga, aby uczyć się błogości w smutku, by poznawać wiedzę w przygnębieniu”.

Mądrość położyła rękę na moim rozpalonym czole i powiedziała: „Idź naprzód i nigdy nie przystawaj, bo podążanie jest doskonałością. Idź przed siebie i nie obawiaj się cierni na ścieżce, bo one upuszczają tylko zepsutą krew”.

(…)

Życie przenosi nas w różne miejsca, w różne strony popycha nas los, ale my dostrzegamy jedynie przeszkody, które stoją nam na drodze, słyszymy tylko te głosy, które budzą w nas przerażenie.

Piękno objawia się nam na tronie, w całym swoim splendorze, a my chcemy się do niego zbliżyć; w imię tej tęsknoty kalamy rąbek jego szaty, zdejmujemy mu z czoła diadem czystości. Miłość przechodzi obok nas ubrana w szatę dobroci, ale my odczuwamy przed nią lęk i chowamy się w ciemnych grotach albo na odwrót, ruszamy za nią i dopuszczamy się przemocy w jej imieniu. Mądrzy pośród nas tworzą z niej ciężkie jarzmo, ale ona jest bardziej delikatna niż tchnienie kwiatów, bardziej subtelna niż bryza Libanu. Mądrość stoi przy zakręcie na drodze i woła do nas donośnym głosem, ale my uważamy, że kłamie, gardzimy tymi, który są jej posłuszni. Wolność przywołuje nas do swojego stołu, abyśmy mogli skosztować jej wina i strawy; przychodzimy więc i przejadamy się, przemieniając ten szlachetny stół w scenę wulgarną, w samoponiżenie. Natura wyciąga do nas rękę w geście lojalności, prosząc, byśmy zachwycali się jej nadobnością; ale my lękamy się ciszy i spokoju, dlatego szukamy schronienia w miastach, w których mieszkamy stłoczeni jak stado owiec, do którego zakrada się głodny wilk. Odwiedza nas Prawda prowadzona uśmiechem dziecka albo pocałunkiem ukochanego, ale my zatrzaskujemy drzwi naszych emocji, zostawiając ją na zewnątrz, porzucając, jakby była przestępczynią. Ludzkie serce woła do nas o pomoc, woła do nas dusza, ale my jesteśmy bardziej głusi niż kamienie, niezdolni ich usłyszeć ani zrozumieć. A kiedy ktoś słucha wołania swojego serca, słyszy wezwanie duszy, mówimy: „Ten jest opętany” i umywamy ręce.

Tak mijają nam noce, a my wciąż żyjemy bez celu. Witają nas kolejne dni, lecz my lękamy się dni i nocy. Staramy się trzymać ziemi i dołączają do nas bogowie; przechodzimy obojętnie obok chleba życia i głód karmi się naszymi zdolnościami. Jakże kochamy życie i jak daleko od życia jesteśmy.

(…)

Czy wiedziałeś, mój ubogi przyjacielu, że bieda, która skazuje cię na niedolę, jest zarazem tym, co cię inspiruje do poznania sprawiedliwości, co pozwala ci dostrzegać istotę życia, abyś poczuł zadowolenie z losu przeznaczonego ci przez Boga? Powiedziałem „poznania sprawiedliwości”, ponieważ uwaga bogaczy kieruje się w przeciwną stronę, ku ich bogactwu. Powiedziałem też „istota życia”, ponieważ ci, którzy posiadają władzę i wpływy, kierują swoją uwagę ku poszukiwaniu chwały. Ciesz się więc sprawiedliwością, bo jesteś jej językiem, ciesz się życiem, bo jesteś jego księgą. Raduj się, bo jesteś źródłem cnoty dla twoich dobrodziejów, bo przydajesz cnót tym, którzy ujmują cię za rękę.

Gdybyś mógł zrozumieć, mój opuszczony towarzyszu, że ciężar, który cię przygniótł, jest tą samą siłą, która oświeca twoje serce, która wznosi twoją duszę ponad śmieszność do pozycji godnej szacunku, wtedy cieszyłbyś się swoim dziedzictwem, potraktowałbyś je jako swojego mentora. Wiedziałbyś, że życie jest łańcuchem, którego ogniwa łączą się z innymi, wiedziałbyś, że żal jest złotym ogniwem odróżniającym dzisiejszą radość z tego, co otrzymałeś, od zachwytu, który możesz czerpać z przyszłości, podobnie jak ranek odróżnia sen od jawy.

Mój przyjacielu, ubóstwo jest świadectwem szlachectwa duszy, a bogactwo wydobywa z ludzi godne nagany skłonności. Smutek użycza emocjom delikatności, podczas gdy radość je kala. Bo istoty ludzkie wciąż jeszcze traktują bogactwo i radość jako środki umożliwiające im ekscesy, tak jak dopuszczają się zła w imię Księgi, która go zabrania, tak jak czynią w imię człowieczeństwa to, czego człowieczeństwo się wyrzeka.

Gdyby wyeliminować ubóstwo i wyzbyć się smutku, dusza stałaby się pustym pergaminem, na którym zapisywano by jedynie świadectwa egotyzmu, lubowania się w wielkości, słowa wyrażające apetyt na to tylko, co ziemskie. Bo szukałem i odnalazłem boskość, duchową esencję w istotach ludzkich, której nie można kupić pochlebstwem ani powiększyć przyjemnościami libertynów. Kontemplowałem i widziałem bogatych rezygnujących ze swojej boskości, by strzec posiadanych bogactw, i niewolników porzucających swoje boskie jaźnie, by gonić za przyjemnościami.

Godzina, którą spędzasz, ty, ubogi, wraz ze swoją żoną i dziećmi po powrocie z pola, jest symbolem ludzkiej rodziny przyszłości, znakiem szczęścia obiecanego przyszłym pokoleniom. Życie, które bogacz pędzi otoczony majątkiem, jest godnym pogardy życiem robaka żyjącego pod ziemią, w grobach; jest symbolem lęku.

Łzy, które lejesz, pogrążony w smutku, są słodsze niż śmiech snobów i rechot szyderców. Te łzy obmywają serce z brudu urazy, ucząc tego, kto płacze, jak złamane serce może podzielić się swymi uczuciami. To łzy Nazarejczyka.

Moc, którą zasiałeś, ty, biedak, którą wykorzystują bogaci i potężni, powróci do ciebie. Bo prawem natury jest, że wszystko powraca do swojego źródła. Cierpienia, których doznałeś, ty, pogrążony w żalu, przemienią się w błogość nakazem nieba.

Przyszłe pokolenia będą się uczyć równości z ubóstwa, będą się uczyć miłości z rozpaczy.

ISBN 13: 978-83-66388-56-7
EAN: 9788366388567

Informacje dodatkowe

Waga 200 g
Wymiary 14,5 × 20,5 cm
Autor

Kahlil Gibran

Książka

okładka miękka

Objętość

100 stron